Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Teatr Stary. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Teatr Stary. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 lutego 2012

Król umiera, czyli Stary umiera...

Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać



Chciałem zobaczyć Annę Polony, na deskach oczywiście. W końcu terminy się zgrały i wieczorem wybrałem się do Starego na dramat Ionesco Król umiera, czyli ceremonie. Tekst poważny, nie dość, że o umieraniu, to jeszcze o relacji jaką proces umierania stwarza w tych, którzy jej wtórnie i bezpośrednio doświadczają. Mając ciągle przed oczami mojego ojca, jego śmierć, przewidywałem, że może to coś we mnie wywołać. Trochę się bałem, ale...
Zatem o czym to? Jest sobie królestwo (scenografia poniżej pasa), które absolutnie upada, a w zasadzie umiera, ministrowie giną gdzieś na rybach, politechnika zapada się w szczelinie ziemi, podobnie pałac, podwładni... pozostają tylko bohaterzy dramatu: król, królowe, Julia, lekarz i strażnik, reszta już nie żyje, albo wkrótce umrze. Po prostu teatr absurdu Ionesco. Kolejną ofiarą tego swoistego końca świata jest Król który, jak anonsują (dosłownie) lekarz i królowa, umrze pod koniec spektaklu, a więc za półtorej godziny. Zaczynają dziać się rzeczy, które mnie zarówno zachwycają, jak i obrzydzają.
Trochę o tych drugich, refleksja może odległa, ale związana. Jest pewien rodzaj bufonady, której nienawidzę (teraz będzie osobiście), polega m.in. na tym, że kiedy widzę w jakiejkolwiek TV aktorów czy reżyserów będących w wieku już dość przeżytym, zaczynają się się promować jako mędrcy, mający filozoficzne patenty na tłumaczenie rzeczywistości w absolutnie patetyczny i nieznoszący sprzeciwu sposób, dając też do zrozumienia widzom, jak bardzo lekceważą aktualną rzeczywistość, bo niby jej nie rozumieją, albo nie chcą zrozumieć i nie będą zaprzątać tym sobie głowy. Zapominają przy tym, że rzeczywistość to ludzie, którzy chcieliby ich poznać i odkryć, jednak dostępu do nich samych już nie ma, a co najśmieszniejsze zapominają często, że mieli kiedyś 20 lat i więcej (celuje w tym gość, który niedawno wziął sobie za piątą żonę tancerkę... ) i popełniali masę błędów. Nie cierpię w takiej starości, czy jak kto woli dojrzałości, braku pokory i ignorancji czy choćby minimalnego zainteresowania tym co się dzieje aktualnie, a jeśli ktoś nie ma na to ochoty, to niech znika.. Ale dałem sobie upust...
Do czego zmierzam? Taki rodzaj bufonady zobaczyłem w tym spektaklu. Otóż reżyser zastosował pewną analogię, że wraz ze śmiercią króla, umiera stary teatr (Stary Teatr), a raczej pewna idea teatru, która gdzieś tam sobie żyje (co dziwne, to reżyser nie jest jeszcze w wieku gotowości pójścia w stronę światła i jest za młody, żeby znać chociażby Swinarskiego). Uczynił to niestety bardzo łopatologicznie i mało elegancko. I to mnie wkurzyło. Tzn. nie tyle ta łopatologia, ale sam pomysł. Na miejscu Doroty Segdy, najjaśniejszej gwiazdy tego wieczoru, to bym czuł się obrażony, bo życzę jej z całego serca, aby grała, grała, grała... i Polony i Dymna i Trela niech grają, niech grają i niech grają, byle nie pieprzyli farmazonów, zresztą tego nie robią. Natomiast wkurza mnie, że reżyser wkręcił ich w taki manewr. Przecież ten teatr, jak każdy inny umiera i zmartwychwstaje, to się nazywa wymiana pokoleń. Coś się kończy, coś się zaczyna, taki zwykły banał. I jeśli najstarszy proces świata miał być osią przedstawienia, to było to niesmaczne, a dlatego, że było to prymitywne. Och, zróbmy sobie spektakl, jak to się kończy nasz stary teatr i popłaczmy sobie buuu nad rozlanym mlekiem. Och, taaak, kiedyś to był teatr, a to Wyzwolenie, o tak, to już dzisiaj nie te czasy, my tu odchodzimy w lamus. To się do cholery weźcie za robotę i zróbcie wreszcie produkcję, która poruszy ten kraj, bo Wałbrzych kompletnie was wyruga... na pole. Wiecie dlaczego mnie to też tak ruszyło? Bo jestem absolutnie zwolennikiem teorii programowania osobowości, czy jak wolą poeci zaklinania przyszłości. Jeśli im się to spełni, to jest po teatrze, umiera coś ważnego pięknego, ale w zamian nic nie było… nic! Poza tym całe moje zawodowe życie uczyłem ludzi radzić sobie ze stratą, mówiłem im i sobie: nie ma ludzi niezastąpionych, nie ma idei niezastąpionych. Nawet demokracja okazała się lekką klapą. Nie bójcie się odchodzić i nie bójcie się odejścia. Zmiany są konieczne dla rozwoju!
Ilustracją tejże wymiany pokoleń pewnie miały być, świetnie zresztą wykonane przez młodych partie tańca współczesnego. Choreografia kapitalna, uwięziona w gestach zatrzymania i wyrywania się ku nieznanemu, towarzyszył jej strach i uczucie ucieczki. Pięknie tańczona. Niestety, jak sobie myślę, włączanie profesjonalnych tancerzy w spektakl jest bardzo ryzykowne (podobnie zrobił Zoń w Operacji Opera), nie do końca rozumiem, po co to było, może faktycznie kontrast między młodością a pokoleniem na wymarciu?
Trochę mnie zaskoczył i chyba lekko zniesmaczył pokaz funeralnej mody, trupie czaszki, koronki, czarne tiule... mieliśmy sie zabawić czy co? Przy takim tekście? Pauza zbędna absolutnie, wyciąć to!
Czy to dobry spektakl?
Nie przepadam za Ionesco, bo mnie w literaturze denerwuje pokolenie lat 60-tych. Aczkolwiek ten akurat dramat jest bardzo głęboki, w końcu dotyczy sytuacji każdego człowieka. Dlatego nie rozumiem niektórych salw śmiechu widowni, mnie tam do śmiechu nie było. Byłem absolutnie wsłuchany w słowo, chciałem usłyszeć interpretację w wykonaniu tuz teatru polskiego. Chłonąłem każde rrr, kkk, ttt z usta Anny Polony, usłyszałem krzyczącą i śpiewającą Dymną, wspaniałego Trelę, trochę ironizującego, ale w końcu biernie i niebiernie poddającego się swojemu przeznaczeniu. Czułem się lekkim świrem empatyzując się z Segdą, również z jej cudowną nieporadnością dołączenia do tancerzy. Aktorstwo wzruszające, czasami minimalistyczne wręcz efemeryczne, momentalnie przeradzające się w wybuchowe, mocarne i przejmujące do granic. Reżysersko niezbyt to spójne, choć kilka scen było rewelacyjnych. No i słynny koniec. Polony w szlafroku, Trela w niechlujnej piżamie odchodzą. Przechodzą wśród publiczności, Polony cały czas zachęca Trelę do odejścia, to już nie Ionesco, a pewnie Wyspiański, pewnie Wyzwolenie. Otwierają drzwi do foyer, pada smuga jasnego, klującego światła. Z niego wyrasta płacz dziecka. Metafora wolności, powrotu? Śmierć i życie. Oboje znikają w świetle. Ludzie płaczą, ja także. Bo w Treli, w jego niebieskiej pidżamie zobaczyłem Tatę.
I tak umiera stary teatr w Starym Teatrze, ciekawe jak długo czekać będziemy, aż to płaczące dziecko urośnie, dojrzeje i pojawi się nowa idea Starego Teatru, wielka, narodowa, może to Klata, Strzępka, a może ktoś kogo jeszcze nie znamy?

Narodowy Stary Teatr
Król umiera, czyli ceremonie
Eugène Ionesco
reżyseria: Piotr Cieplak
obsada:
Julia -  Dorota Segda 

Król - Jarzy Trela
Królowa Maria - Anna Dymna
Królowa Małgorzata - Anna Polony
Lekarz - Jacek Romanowski
Strażnik - Zbigniew Kosowski

czwartek, 26 stycznia 2012

Kordian inaczej, ryzykownie

Uśmiecham się pod nosem, na myśl o pani polonistce, która przyprowadziła klasę do Teatru Starego na Kordiana, jaką niespodziankę przygotował jej reżyser. Pewnie chciała, żeby młodzież zachwyciła się cudowną poezją. Poezją, której chyba nikt już nie dogoni, piękną samą w sobie, połączoną z szalonym, patriotycznym i krwawym romantyzmem. A okazało się, że zafundowała podopiecznym filozoficzny traktat o samobójstwie i eutanazji.
Bohater spektaklu jest sparaliżowany, siedzi na wózku inwalidzkim co jest skutkiem wcześniejszej próby samobójczej. To Kordian Stary. Nieznośna ciężkość bytu doprowadziła go do sytuacji ekstremalnej, granicznej jednocześnie, postanawia umrzeć, wykorzystując nowoczesną technologię, którą wynalazca (realnie był to dr Jack Kevorkian USA) nazwał Thanatron, to mieszanina środka usypiającego, pavulonu, chlorku potasu i soli fizjologicznej. Zatem Kordian Stary postanawia umrzeć, a pomaga mu w tym jego alter ego Kordian Młody, który zastępuje mu ruchome ręce, nogi, ale przede wszystkim pomaga Staremu wydobyć sens tekstów, przekroczyć granice do tej pory nieprzekraczalne, a także powiedzieć coś mocniej, dobitniej, uwypuklić to, czego przykuty do wózka wypowiedzieć nie może (choć gra sparaliżowanego jest powalająca).
Prawdę mówiąc jest to ciągle jeden i ten sam Kordian - nadwrażliwy wariat, lekko naćpany, z nakreśloną suicydalnie osobowością, romantyczny pasjonat śmierci, żaden tam bohater narodowy, bez posłannictwa, po prostu chce umrzeć, robi to tylko i wyłącznie dla siebie. Aby jeszcze bardziej uwydatnić tę dość koszmarną sytuację własnej eutanazji, Kordian na chwilę, na krótki moment zaprasza na swój rytuał śmierci rodzinę, aby przeżyła z nim ostatnie chwile, aby żałoba zaczęła się jeszcze za życia. Dla każdego przygotowuje teksty z dramatu. Przybili: matka i ojciec, Laura i ksiądz. No i zaczyna się metafizyczna rozpierducha. Uczta dla uszu, ale co ciekawsze, spektakl staje jeszcze mocniejszy, kiedy w końcu rodzina wychodzi i do końca pozostają obaj panowie Kordianowie. Smakowite kąski, wierzcie mi.
Co się stało z tekstem? Jest pewna zasada w fotografii: jak już ciąć zdjęcie to konkretnie. Zastosował ją reżyser Szymon Kaczmarek. A może zastosował ją Kordian? Może to on chciał powiedzieć nam tylko to, co chciał? Może chciał skupić się na śmierci, może to nas zaprosił do słuchania (czytania) swoich monologów. Pewnie miał dość traktowania go jako bohatera, albo nieudacznika, fruwania po chmurach, patetycznego przemawiania. Kordian działa na zupełnie innym polu. Jest przedstawicielem ludzi, którzy umierają gdzieś tam w ciszy swoich czterech ścian i nagle stają się posłannikami idei śmierci. Jak to u nas, ktoś prosi o śmierć i nagle staje się gwiazdą. Etyczne dyskursy przetaczają się przez domy, szkoły, ulice, kościoły, synagogi. I to zapewne będzie dla pani polonistki temat na wypracowanie.
Śmierć w epoce romantyzmu nie była tabu, wręcz przeciwnie (znowu romantyzm), była na topie, analizowano ją, nie bano się jej, nie uciekało w kupowanie przedmiotów zakrywających lęk przed nią samą i w płytki hedonizm. Wątek śmierci dla Słowackiego to było praktycznie jego ego. On żył umieraniem. Pewnie dlatego reżyser skupił się na thanatoidalnych monologach. Warto było.
Podsumowując;
- reżysersko zaskakująco, otwiera oczodoły, daje do myślenia i wywołuje ogromne kłótnie,
- aktorsko: klimatycznie, panowie Kordianowie absolutna rewelacja, niezwykle ujmująca scena z Laurą,
- co bym zmienił; wykorzystał bardziej scenografię (świetną zresztą) i odrobinę więcej dźwięków,
- co mi przeszkadzało: niespójna dynamika, potencjał aktorów raczej niewykorzystany.
Spektakl kameralny, o mocnym ładunku egzystencjalnym, bardzo introwertyczny w przemyślenia, kontrowersyjny w interpretacji monologów Kordiana. I bardzo dobrze!


Kordian wg Juliusza Słowackiego
Scena Kameralna Narodowy 
Stary Teatr 
scenariusz i reżyseria:
Szymon Kaczmarek
Stary Kordian - Adam Nawojczyk
Młody Kordian - Szymon Czacki

Matka - Beata Paluch
Ojciec - Jacek Romanowski
Laura - Małgorzata Hajewska-Krzysztofik

Ksiądz - Zbigniew Ruciński

czwartek, 10 listopada 2011

Zmagania patriotyczne wg Klaty (Teatr Stary)

Moja prowincjonalna próżność domaga się czasami, by wykorzystać okazję i zobaczyć, poznać, posłuchać kogoś znanego, kogoś z pierwszych stron gazet; oczywiście bez przesady z tą celebrities, bo mówię tu o teatrze, a nie o kosmitach internetowych, bo też takiego jednego widziałem: w krótkich spodenkach, kolorowych skarpetkach i sandałkach w październiku... po czasie mi wyjaśniono kto zaś. Najczęściej widywaną przeze mnie personą krakowskiego świata jest słynna Nelly, do bardzo bliskiego spotkania doszło między regałami w Ikea, no proszę, bogaci też tam kupują. Ale do rzeczy.
Próżność plebejska chciała teatru znanego, wielkiego, docenianego. Okazja zdarzyła się wczoraj, przez znajomość dostałem wejściówkę do Teatru Starego na spektakl Trylogia wg Sienkiewicza, w reżyserii J. Klaty (co jest tu przecież istotne). O matko któż to tam nie grał: Dymna, Kolasińska (mam, z północy znana głównie ze Spotkań z balladą), Globisz, Huk, Grałek, Peszek senior i junior, Kozak i jeszcze paru innych, wszystkie twarze znane z telewizji, mniej lub częściej obserwowalne, dyć plejada gwiazd. A skoro gwiazdy w oprawie reżysera cenionego, oryginalnego to i wymagania duże.
Żałuję, że nie znam teatru Klaty, dziwię się, że nie widziałem jego Hamleta wystawianego w Hali Stoczni. To artysta pełną gębą, awangardowy...? nieee, niszowy na pewno, prowokacyjny..? tak, trochę konceptualny (zauważyłem kilka numerów z Kantora:-). Na pewno patriotyczny w nowoczesnym, dla niektórych nie do przyjęcia, znaczeniu. Reżyser, który o współczesności opowiada językiem i tekstami klasyki, okraszone ciężką, atonalną muzyką i rozwiązaniami wyobraźni nie od parady.
Trylogia Klaty, na szczęście, nie ma  absolutnie nic wspólnego z Hoffmanową wizją Sienkiewicza. To wizja znacznie pogłębiona, polegająca na zdjęciu sukienki bajkopisarstwa, jak sukienki z obrazu Jasnogórskiego, który jest centralnym elementem scenografii. Pozostaje goły Sienkiewicz, tzn. pozostaje to z czym Klata polemizuje, z Sienkiewiczem legendą i do tego dość nieudaną. Pokazuje polskość szorstką, zmęczoną, szpitalną, bohaterów rozczarowanych, pacjentów ubogiego szpitala, ale kochających kraj indywidualnie, po swojemu. Kochających kraj do końca, mimo tragedii jaka ich spotyka, w finałowej scenie schodzenia do podziemi w obleganym Krzemieńcu, (analogia do kanałów w Powstaniu Warszawskim) wysadzają się (albo i nie, bo nic tu nie jest jednoznaczne), przy dźwiękach słynnego kazania księdza Kamińskiego, poświęcają to swoje smutne życie. Tu wszyscy mają dość, ledwie czasami starcza sił na jakiś waleczny zryw, tu każdy walczy ze sobą i swoimi miłosnymi afektami. Bohaterowie porywają się do walki, by za chwilę machnąć ręką i położyć się do swojego ciepłego łóżka. Jedynie Zagłoba, fenomenalnie grany przez Juliusza Chrząstowskiego, jest jakiś inny, ciągle ma siły, ciągle optymistyczny - (no i jego duet z Dymną w III akcie... aj waj!)
Dwie sceny zostały mi w pamięci, pierwsza to procesja z obrazem Matki Boskiej o twarzy Kolasińskiej w czasie oblężenia Jasnej Góry, a druga to Katyń, w której oprawcą egzekutorem jest Azja Tuhajbejowicz, niedawny derwisz raczący widzów mistycznym tańcem. Po tej przejmującej scenie na przekór widzom, Klata każe wysłuchiwać dokładny, sienkiewiczowski opis wykonania wyroku śmierci i konania Azji, pt. co też mu Polacy uczynili. I dobrze mu tak, po co tylu ludzi zabijał, dzikus jeden!!!
A aktorzy? no fajni są, pełna profeska... Kiedy się widzi taką ciżbę pierwszy raz w życiu na żywo, to nic nie przeszkadza, nawet to, że Peszkowi nie bardzo chciało się upadać kiedy go rozstrzeliwali, ale to aktor senior, wszystko wybaczam, bo uwielbiam go ślepo. Zresztą popatrzcie: http://www.youtube.com/watch?v=I0c2K5ihLAk&feature=mh_lolz&list=FL2zlANqFAD2Ee2VEAqHAclA
Następny będzie Trans-atlantyk, ale to dopiero w grudniu. A teraz, gdy ktoś mnie zapyta czy iść? Odpowiem: iść, szczególnie w listopadzie, kiedy Marszałek ożywa...