czwartek, 26 stycznia 2012

Kordian inaczej, ryzykownie

Uśmiecham się pod nosem, na myśl o pani polonistce, która przyprowadziła klasę do Teatru Starego na Kordiana, jaką niespodziankę przygotował jej reżyser. Pewnie chciała, żeby młodzież zachwyciła się cudowną poezją. Poezją, której chyba nikt już nie dogoni, piękną samą w sobie, połączoną z szalonym, patriotycznym i krwawym romantyzmem. A okazało się, że zafundowała podopiecznym filozoficzny traktat o samobójstwie i eutanazji.
Bohater spektaklu jest sparaliżowany, siedzi na wózku inwalidzkim co jest skutkiem wcześniejszej próby samobójczej. To Kordian Stary. Nieznośna ciężkość bytu doprowadziła go do sytuacji ekstremalnej, granicznej jednocześnie, postanawia umrzeć, wykorzystując nowoczesną technologię, którą wynalazca (realnie był to dr Jack Kevorkian USA) nazwał Thanatron, to mieszanina środka usypiającego, pavulonu, chlorku potasu i soli fizjologicznej. Zatem Kordian Stary postanawia umrzeć, a pomaga mu w tym jego alter ego Kordian Młody, który zastępuje mu ruchome ręce, nogi, ale przede wszystkim pomaga Staremu wydobyć sens tekstów, przekroczyć granice do tej pory nieprzekraczalne, a także powiedzieć coś mocniej, dobitniej, uwypuklić to, czego przykuty do wózka wypowiedzieć nie może (choć gra sparaliżowanego jest powalająca).
Prawdę mówiąc jest to ciągle jeden i ten sam Kordian - nadwrażliwy wariat, lekko naćpany, z nakreśloną suicydalnie osobowością, romantyczny pasjonat śmierci, żaden tam bohater narodowy, bez posłannictwa, po prostu chce umrzeć, robi to tylko i wyłącznie dla siebie. Aby jeszcze bardziej uwydatnić tę dość koszmarną sytuację własnej eutanazji, Kordian na chwilę, na krótki moment zaprasza na swój rytuał śmierci rodzinę, aby przeżyła z nim ostatnie chwile, aby żałoba zaczęła się jeszcze za życia. Dla każdego przygotowuje teksty z dramatu. Przybili: matka i ojciec, Laura i ksiądz. No i zaczyna się metafizyczna rozpierducha. Uczta dla uszu, ale co ciekawsze, spektakl staje jeszcze mocniejszy, kiedy w końcu rodzina wychodzi i do końca pozostają obaj panowie Kordianowie. Smakowite kąski, wierzcie mi.
Co się stało z tekstem? Jest pewna zasada w fotografii: jak już ciąć zdjęcie to konkretnie. Zastosował ją reżyser Szymon Kaczmarek. A może zastosował ją Kordian? Może to on chciał powiedzieć nam tylko to, co chciał? Może chciał skupić się na śmierci, może to nas zaprosił do słuchania (czytania) swoich monologów. Pewnie miał dość traktowania go jako bohatera, albo nieudacznika, fruwania po chmurach, patetycznego przemawiania. Kordian działa na zupełnie innym polu. Jest przedstawicielem ludzi, którzy umierają gdzieś tam w ciszy swoich czterech ścian i nagle stają się posłannikami idei śmierci. Jak to u nas, ktoś prosi o śmierć i nagle staje się gwiazdą. Etyczne dyskursy przetaczają się przez domy, szkoły, ulice, kościoły, synagogi. I to zapewne będzie dla pani polonistki temat na wypracowanie.
Śmierć w epoce romantyzmu nie była tabu, wręcz przeciwnie (znowu romantyzm), była na topie, analizowano ją, nie bano się jej, nie uciekało w kupowanie przedmiotów zakrywających lęk przed nią samą i w płytki hedonizm. Wątek śmierci dla Słowackiego to było praktycznie jego ego. On żył umieraniem. Pewnie dlatego reżyser skupił się na thanatoidalnych monologach. Warto było.
Podsumowując;
- reżysersko zaskakująco, otwiera oczodoły, daje do myślenia i wywołuje ogromne kłótnie,
- aktorsko: klimatycznie, panowie Kordianowie absolutna rewelacja, niezwykle ujmująca scena z Laurą,
- co bym zmienił; wykorzystał bardziej scenografię (świetną zresztą) i odrobinę więcej dźwięków,
- co mi przeszkadzało: niespójna dynamika, potencjał aktorów raczej niewykorzystany.
Spektakl kameralny, o mocnym ładunku egzystencjalnym, bardzo introwertyczny w przemyślenia, kontrowersyjny w interpretacji monologów Kordiana. I bardzo dobrze!


Kordian wg Juliusza Słowackiego
Scena Kameralna Narodowy 
Stary Teatr 
scenariusz i reżyseria:
Szymon Kaczmarek
Stary Kordian - Adam Nawojczyk
Młody Kordian - Szymon Czacki

Matka - Beata Paluch
Ojciec - Jacek Romanowski
Laura - Małgorzata Hajewska-Krzysztofik

Ksiądz - Zbigniew Ruciński

1 komentarz:

  1. Odnoszę wrażenie, że z wiekiem maleje w człowieku* potrzeba, jak to powiedzieć - ekscytacji?
    złem, dobrem, nowością,innością, etc.
    Człowiek zaczyna potrzebować więcej ciszy, spokoju, szuka równowagi, odpuszcza sobie pewne przeżycia, bo boi się własnej reakcji-irytacji.
    Zwłaszcza, jeśli nie cierpi na brak przeżyć, też kulturalnych, z okresów wcześniejszych.
    Oczywiście nie znaczy to, że człowiek kapcanieje, po prostu odkrywa inne światy, których istnienie lekceważył w czasach poprzednich;)
    I, oczywiście, nie wszyscy tak mają...


    *mam na myśli zwykłego zjadacza chleba, ale z potrzebami kulturalno-oświatowymi;)

    OdpowiedzUsuń