Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barakah. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barakah. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 listopada 2011

Listopadowy Barakah

Zrobiło się zimno, listopadowo zimno i wilgotno, śmierdząco (palą ludzie w piecu śmieci.... a fuj) i smutno. Podobnie jak w całej Polsce, więc nie ma co orzekać o nieszczęśliwym listopadzie. Weekend spędziłem bardzo leniwie i towarzysko, delektując się kontaktami społecznymi i interakcjami w gronie przyjaciół doświadczając seksualnego terroryzmu, co oczywiście generowało cudownie dobry nastrój, poczucie wolności i przynależności do miasta (przekładając na język potoczny, po prostu chłopy świntuszyły). I nie tylko, bo dając ujście swoim zapędom egzystencjalnym niedzielny wieczór spędziłem w ulubionej piwnicy Klezmer Hois, czyli Teatrze Barakah, na niedawno premierowej sztuce Statek dla lalek. I znowu Serbia. Czyżby współczesny dramat europejski zdominowały Bałkany i Izrael? Może być... bo tylko doświadczenia wojenne dają tak mocne efekty i niosą tyle psychologicznego przekazu, że można by obdzielić nim kolejnych siedem pokoleń. Młoda dramaturgia serbska wzięła na warsztat swoich rodziców i pokolenie "jedno wstecz" pod sąd i huzia rozliczać. Przypomina to trochę naszą i europejską wiosnę 68. Tak - to wasza wina, że rozwaliliście to, co było dobre. Nie będziemy żyć jak wy, będziemy inni, lepsi... taka spłycona ordynarnie przez mnie idea przyświeca nowym dramatom wydanym zresztą w Polsce (Serbska ruletka. Dramat serbski po 1995, red. A. Cielesta, L. Małczak, D. Zwierzchowska, Katowice 2011). To w tej pozycji znajdzie się cudowna Nadieżda i dzisiejszy Statek dla lalek Mileny Marković.
Ten spektakl to prawdziwy tygiel, bałkański tygiel, pełno tam emocji, które powodują, że chce się wyć, że jest się rozczarowanym sobą, przeszłością, że jest się rozczarowanym sztuką, że jest się zniesmaczonym brutalnością ...lalek. W nocy śniłem scenę, kiedy elektryzująca Monika Kufel wrzeszczy wijąc się po podłodze w alkoholowym amoku: WYPIERDALAĆ do młodych adeptów sztuki. Ta sztuka to studium rozwoju osobowościowego głównej bohaterki, a raczej jej degrengolada, począwszy od wpływów  toksycznych rodziców, skończywszy na własnej niemocy, alkoholizmie i samotnej śmierci. To kobieta "po przejściach", dojrzewa w niej wielka sztuka, dramatyczny artyzm, ale przypłaca to okropną samotnością, rozżaleniem, wręcz jakąś ułomnością psychiczną. To co nie jest dopowiedziane, jest dośpiewane mocną i odważną muzyką Piotra Lewickiego. Chyba, jak uzgodniliśmy "we czterech widzów", najpiękniejszą sceną była ta z rodziną Niedźwiadków. Było w tym coś ironicznego, kompletnie surrealistycznego; piękna i jak zwykle obezwładniająca Lidia Bogaczówna w sukni balowej, a z tyłu doszyty.... ogonek. Główny udział miał tu młody, niezwykle dynamiczny aktor Słowackiego Michał Chołka, rodem z Lęborka! Prawie ziomal. Największym atutem tego spektaklu jest gra aktorów, to mnie najbardziej zachwyca w Barakah, że na tej malutkiej przestrzeni można wczytywać się w każdy kawałek ciała, zagrany niuans, wyśpiewany dźwięk, spojrzenie i gest aktora. Aktor nie może udawać, że udaje, MUSI być prawdziwy. To jest niesamowite i dla widza bezcenne. Nie wiem, z czego to wynikało, ale momentami spektakl cichł, jakby znużony upałem w letnie południe belgradzkiego dnia grozy,  by po chwili znowu wznieść się do góry i opasać ciężarem życia bezbronnego widza. Barakah, co jest istotne, nie robi sobie z widza żartu, traktuje go poważnie, z czułością, mądrością i serwuje najlepsze aktualne teksty, wychodzisz i myślisz, dyskutujesz, sztuka trwa w tobie i dalej, i dalej... bo inaczej wsiądziesz na statek i odpłyniesz, jak lalka... na śmietnik.
Nie jestem do końca w temacie, ale myślę, że Ana Nowicka, dyrektor i reżyser, ma niewiarygodny wpływ na ludzi, z którymi pracuje i niesamowity zmysł literacki, dzięki któremu można wręcz rozpływać się w słowie. Już teraz nie mogę doczekać się kolejnych wydarzeń.

poniedziałek, 17 października 2011

GENIALNY "SZYC" w Teatrze Barakah

Spragniony teatru rzuciłem się w końcu wir sprawdzania i kontemplowania żywego słowa po wakacyjnej przerwie. Do Teatru Barakah zawitałem po raz drugi, uwielbiam to miejsce, uroczy klimat Klezmer Hois, a potem anioły i dybuki przenoszą w piwnice zupełnie innego świata. Wczoraj wchodząc do teatru i widząc układ sceny ogarnęło mnie przedziwne uczucie, że za chwilę stanie się coś niezwykłego. Już samo to, że siedziałem na scenie zrobiło swoje. "Szyc" Levina jest doskonałym, mocnym i dosadnym tekstem; to historia izraelskiej rodziny, rodziny fatalnej, ale jakże często spotykanej. To też historia każdego z osobna: ojca - patriarchy rodu, zagubionego, chorego starca, którego głównym zawołaniem i sensem życia jest kiełbasa, to historia o jego umieraniu i uśmiercaniu przez pozostałych członków rodziny,  to historia matki, zwykłej jidysze mame, podającej do stołu, często płaczącej, żyjącej marzeniami i mrzonkami o lepszym życiu, ale niezwykle przywiązanej do tradycji, oni oboje za wszelką cenę chcą wydać za mąż - ją - trzeci element gierki, córeczka, gruba i obżarta, napalona jak dzika kotka, niezdolna do żadnych uczuć, na koniec dochodzi on, piękny izraelski oficer, zięć despota, silny, ambitny i biedny jak chasyd spod Leżajska. To są ludzie puści, albo może napełnieni pustką, przez co stają się brutalni, bezwzględni i prymitywni. Każda rozmowa, handel, taniec, seks jest tylko środkiem do zdobycia celu, czyli uśmiercenia ojca, traktowane bardzo instrumentalnie. Porządek tego małego świata, nastaje dopiero po śmierci zięcia, który jak to w historii żydowskiej, wraca jako dybuk i zamieszkuje pod stołem, za pozwoleniem cudownie ozdrowiałego ojca - patriarchy. 
Spektakl ogląda się, a raczej uczestniczy, z poziomu aktorów; siedziałem w pierwszym rzędzie, grający ocierali się o moje nogi, popychani przewracali się na widzów, tańczyli kopiąc nas niechcący, całowali, dotykali, rozmawiali, pytali... handlowali. Ogląda się tego "Shitza" z zapartym tchem, nie ma czasu na nudę, aktorzy wciągają w błędne koło tej pustki i nie ma już wyjścia, jesteś utopiony. Zadajesz sobie to pytanie: czy ja też taki jestem? A pewnie, że jesteś, a kto przed chwilą handlował z Szycem, albo jego żonką? A kto dawał więcej i się licytował? No właśnie materialisto... Jest w psychologii taki nurt, który traktuje wojnę jako element biologiczny, jako selekcję naturalną naszego gatunku, by wyeliminować słabe i chore osobniki. Tak było i tu: wojna przywróciła odwieczny system rodzinny, ten który panował w niej od początku, aczkolwiek z tego układu ginie osobnik najsilniejszy.
Foto ślubne
Fot. TKK
Siłą tego spektaklu, który spowodował, że będę do Barakah wracał i wracał, są aktorzy - to oni przede wszystkim zapełniają przestrzeń sceniczną. Czwórka aktorów tworzy na scenie bardzo zgrany zespół, prezentując wysoki poziom aktorskich umiejętności. Z prawdziwą maestrią dialogują, monologują, śpiewają i tańczą. To za ich sprawą spektakl ogląda się z szybko bijącym sercem. To dla Lidii Bogaczówny warto iść przyjrzeć się kunsztowi aktorskiemu, emocji, które wywołują łzy na twarzy widza, to dla Moniki Kufel warto iść zobaczyć siłę młodości i perwersji, to dla Karola Śmiałka warto iść usłyszeć cudowny wokal i pokaz testosteronu, to dla Kajetana Wolniewicza warto iść by zobaczyć co można zrobić z ciałem, by być najbardziej wiarygodnym na świecie. Jacy oni są precyzyjni, jak oni tam śpiewają... Muzyka to kolejny mocny punkt, zrobiła ją Renata Przemyk, szkoda bardzo, że nie ma tego na płycie CD. To trzeba zobaczyć, nie będziecie żałować, przyjeżdżajcie do Krakowa na "Shitz'a". 



środa, 21 września 2011

Teatry

Jak każda kulturalna hidźra, od czasu do czasu wybieram się do teatru. Do tej pory moim ulubionym miejscem był Dramatyczny w Gdyni, ale też często bywało się w Wybrzeżu, no i chyba na większości spektakli w Muzycznym w Gdyni, który kocham miłością nastolatka i Amen. W Krakowie do momentu zamieszkania w nim, byłem na dwóch wydarzeniach: kabaretowej nocy w Piwnicy pod Baranami oraz na  premierze "Nieszporów Ludźmierskich" J. K. Pawluśkiewicza w św. Katarzynie, na której znalazłem się dzięki wsparciu monsieur Nowickiego, który podobnie jak mój chór, lekko się spóźniliśmy biegnąc z koncertu, gdzie dokonaliśmy prawykonania kilku pieśni J. Łuciuka. Pomimo wejściówek nie chciano nas wpuścić, ale ostra reprymenda aktora zdziałała cuda i w sumie, o ile pamiętam, niewiele straciliśmy.  Pierwszy raz w życiu chłopak z prowincji zobaczył takie natężenie gwiazd, robiło to wrażenie. Nie tyle gwiazdy, ale  klasa wykonania utworu.

Moim pierwszym teatrem tu i teraz, był oczywiście Karolowy Freeday Teatr, dosyć niezależna scena działająca do niedawna przy SCKM, to były "Mroczne gry" - czytanie tekstu na scenie, rzadko spotykana forma, faktycznie dość mroczny pokaz. Potem Freeday zaprosił mnie na premierę "IN" - to było przeżycie mistyczne, cudowna sztuka, zrobiona wspólnie z KTT (Krakowski Teatr Tańca), powalający tekst i scenariusz na podstawie powieści Olgi Tokarczuk "Anna In w grobowcach świata". Historia dziwna i intrygująca, jednocześnie mitologiczna i współczesna, gdzie te dwa światy ścierają się, gdzie czas: przeszłość i teraźniejszość wzajemnie się przenikają. Dużo tam lęku, dylematów moralnych, konfrontacji dzisiejszych poglądów i ludzkich postaw, a wszystko w oparciu o taniec osadzony w sumeryjskim micie. Obejrzałbym jeszcze raz.
Siedziba Teatr Barakah, Szeroka 6
Ostatnio zawitałem do Teatru Barakah; mieści się ta mała scena w dawnej mykwie na Szerokiej, czyli przepięknej restauracji Klezmer Hois. Do tego magicznego miejsca wchodzi się pięknym korytarzem, na którym widoczne są jeszcze hebrajskie napisy, potem schodami do piwnicy....i jest się w innym świecie.
Czy byliście kiedyś w garderobie aktorek, które plotkują przed, w trakcie, po próbach, kiedy słucha się opowieści "z tyłu sklepu". Ja nie byłem, ale trafiła się okazja, żeby zobaczyć i wejść do "Garderoby"  Prochazki, słowackiego reżysera, który chyba dośc często w Polsce jest grany i sam jakieś projekty realizuje.   No więc o czym to? O nas, aktorki śmieją się z samych siebie, z widzów, których wciągają do gry (dzięki temu miałem zaszczyt zagrać reżysera przez jakieś 10 sekund), ze wspomnianych bosów, dyrektorów, pracodawców wszelkiej maści, ale jak to zwykle bywa w teatrze, to śmiech przez łzy, tekst o nas, naszych ograniczeniach, potrzebach, walce o byle jaki stołek czy pochlebstwo. Do "Garderoby" wciągają nas dwie aktorki: Lidia Bogaczówna i Beata Wojciechowska, grają niezwykle lekko, beż żadnego zadęcia, aż chce się dołączyć do tych ploteczek i dialogów. Bardzo dobrze spędzony czas...