piątek, 26 sierpnia 2011

Interesik

Chyba każdy człowiek ma w głowie jakieś resentymenty, mniej lub bardzie ważne, dokuczające albo wręcz umilające cięższe chwile w życiu. Dla wielu kierowców to pewnie pierwszy samochód. Chociaż moim pierwszym autem był 15-letni Passat, to prawdziwe uczucia przelałem na mojego Peugeota 206 SW, z którym pokonałem wiele dróg w kraju i poza jego granicami. Ile się na niego nakląłem, kiedy psuł mi się w środku burzy śnieżnej, albo nie chciał odpalić na pogrzebie wuja w Koszalinie, albo kiedy zatrzymał mi się na środku największego tczewskiego skrzyżowania.... makabryczne opowieści, nie mówiąc o kasie włożonej na belkę skrętną, łożyska, klocki i inne bajery. A dzisiaj go nie ma... sprzedałem go w około 30 min. Zamieszczanie ogłoszenia zajęło mi 20 minut, a chwilę później klient już się zgłosił.... i poszło. Mimo, że to tylko samochód, jakoś smutno...eee tam

piątek, 5 sierpnia 2011

czwartek, 4 sierpnia 2011

Manggha

Yoshihiro Suda, Sens stałości
Kolejny dzień słońca trzeba było wykorzystać na głębsze i coraz dalsze zapoznawanie się z miastem. Na cel wybrałem Mangghę - Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej. Nie jestem zbytnim amatorem sztuki Dalekiego Wschodu, ale techniki jak najbardziej, dodać do tego ducha i palec twórczy Wajdy, miałem dość wysokie oczekiwania. No i niestety rozczarowałem się równie mocno, liczyłem, że już przy wejściu przywita mnie robot, kawę poda super wypasiony ekspres, albo obsłuży mnie jakaś miła gejsza. Zobaczyłem za to, kilka zwykłych muzealnych grafik, pudło po samuraju, remont sal... Najgorsza była niekompetencja pracowników; pani, która w okienku obsługując klientów opychała się śniadankiem, inna instruując mnie, o galerii nr 2 na parterze, której nie było.... bo pani zapomniała, że jest nieczynna. Obsługa księgarni, w de facto pomieszczeniu o dość niezłej akustyce, wyzywało się od chamów. Byłem na tyle zniesmaczony, że kawusię już sobie podarowałem. ALE jedno piękne światło zaświeciło w tym przybytku: Yoshihiro Suda, który w swojej sztuce rzeźbiarskiej kontynuuje tradycję japońskiego drzeworytu, tworząc delikatne i precyzyjne przedstawienia roślin. Jego „modelami” są rośliny i kwiaty rosnące przy ścieżkach, kwiaty z gór, kwiaty w ogrodach i w kwiaciarniach. Wchodząc do pomieszczania wystawowego, składającego się z kilku ascetycznych pokoi, w których do jednej tylko ściany przyczepiony był jeden kwiat, natychmiast ogarnęła mnie błogość, autentyczny, mistyczny związek ze sztuką czystą, totalnie minimalistyczną. Przypomniałem sobie puste wręcz kartki pocztowe, wysyłane przez wujostwo z Japonii, które docierały do naszego domu w latach 70-tych. Te niewielkie kwiaty, samotnie przebijające się ze ścian są wykonane z drewna, każdy płatek, dziurawy listek, łodyga. Mysterium natura subtilia. Niesamowite wrażenie lekkości bytu, siły natury, i jakiejś nieokreślonej radości życia. Ta praca zrekompensowała pozostałą bylejakość. 

wtorek, 2 sierpnia 2011

Art brut

AUTENTYCZNOSCDzisiejszy deszczowo - słoneczny dzień w końcu dał mi możliwość dalszej penetracji Krakowa rowerkiem, na nic nowego się nie zdecydowałem, bo fobia burzy jest u mnie zbyt silna, żeby oddalać się od domu. Na Kazimierzu niebo znowu zamruczało, zapłakało więc schowałem się w Muzeum Etnograficznym, które polubiłem już kilka lat temu, bo jest mi jakoś bliska sercu tematyka rustykalna. Okazało się,
Kilka wybranych prac z wystawy
że jak zwykle poza stałą ekspozycją trafiłem na tą oto wystawę "W kierunku autentyczności". Z zainteresowaniem przyglądam się pracom, po chwili stają mi się jakieś dziwnie znajome. W opisie wystawy czytam: "Autorami prac są twórcy z kręgu art brut, których twórczość, tajemnicza i zagadkowa, wyrastająca na poboczach oficjalnej kultury (...). Czysta, autentyczna, nieskalana edukacją jest świadectwem niepowtarzalnych indywidualności (...), które zaskakują estetyczną dojrzałością, samodzielnością, talentem, bogactwem wyobraźni..." Swoją karierę zawodową rozpoczynałem pracując w ośrodku terapii zajęciowej dla osób z upośledzeniem umysłowym, prowadziłem zajęcia z rzeźby i ceramiki. To właśnie tam odkryłem i poznałem tą nieskażoną sztukę, która kilku naszych podopiecznych doprowadziło do indywidualnych wystaw w wielu muzeach i galeriach, jednego nawet do paryskiego Luvre'u. Oczywiście nie wszyscy artyści z kierunku art brut są w jakimś sensie niepełnosprawni, takie myślenie byłoby dla twórców zbyt ograniczające i krzywdzące. Zastanawia mnie tylko fakt na ile art brut jest sztuką nieskażoną, wolną od jakiegokolwiek akademizmu, a na ile terapią (arteterapią). Ale to są takie sobie dywagacje, przecież Nikifor czy Chełmowski nie byli uczestnikami żadnej terapii.
To co mnie ujmuje w tych pracach to przede wszystkim bezkompromisowość, absolutna szczerość, żadnego kłamstwa, pozerstwa, silenia się na artyzm, akademizm. Ci ludzie tworzą to co chcą, jak i kiedy chcą, i to co najważniejsze, są absolutnie pasjonatami. Ci którzy byli w pracowni-skansenie Józefa Chełmowskiego w Brusach (jest on jednym z największych przedstawicieli art brutu, prezynajmniej dla mnie) mieli okazję tę pasję poczuć. W moim domu mam jedną Jego pracę, którą cudem udało mi się wyprosić i kupić, a nie ma on w zwyczaju sprzedawania swoich prac, ot tak, bez powodu.
Erotyk... taki był tytuł pracy, to ten kompletny 
brak kompromisów, który tak mnie porusza.
Brak kompromisów - ile razy życzyłem sobie taki w życiu być, żadnej autocenzury, niestety mechanizmy kontroli mam nad wyraz dojrzałe, a szkoda. Może teraz jest ten moment, moment w Kroke, żeby poluźnić je choć trochę.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Powstanie

Data dla Polaków szczególna, mniej lub bardziej, wywołująca wiele emocji. Dzisiaj zaobserwowałem taką oto scenę: pod  Bazyliką Mariacką zbiera się niewielka grupa ludzi, może coś koło setki. Widać poczty sztandarowe powstańców, kilku starszych wojskowych, na koniach przez Rynek wjeżdżają żołnierze w historycznych strojach, wśród nich, na pięknym siwku siedzi, na oko, dziesięcioletni "powstaniec". Zbierają się ludzie, niedługo godzina W.  Obok wejścia głównego stoi też niewielki cokół (chyba po jakim pomniku, albo gazonie kwiatowym, nie mam pojęcia, bo się nie przyglądałem), a na nim stoi para zlotoustych i złotostrojnych mimów, oczywiście jak to mimy, nic nie mówią, stoją grzecznie, trochę sami skonfundowani, bo czują, że chwila jest nieodpowiednia. W pewnym momencie podchodzi do nich człowiek w wieku mojego ojca (czyli koło 70)  i jak nie przepuści ataku na biednych zlotolicych, generalnie dając im do zrozumienia, że są tu absolutnie nie na miejscu, że mają się wynosić, niestety czuło się pogardę, ale też ją usłyszało, kiedy nazywał ich pajacami, jednocześnie chwaląc się koledze, że jeszcze wojak w nim pozostał, bo przegonił .... kogo, no własnie? Wrogów? Komunistów, PO-wskie żaby, faszystów? Dawno nie widziałem kogoś tak bardzo z siebie zadowolonego. Czy starszy wiek ma prawo do zawłaszczanie wszystkiego? Miejsc, uroczystości, poglądów? Niewiele osób całe to zajście widziało, mnie bardzo poruszyło, bo chwilę później (zawyły syreny i lunął deszcz, wszyscy gdzieś się pochowali) zobaczyłem tą parę w jednej z knajpek w piwnicach Rynku Głównego przeliczających swoje monety, niewiele tego było. Dziwny jest ten świat. A może trzeba być agresywnym, walczyć o swoje, wojna bez agresji jest wojną przegraną, tylko czy teraz w Polsce jest wojna?