Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraków. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 6 listopada 2011

O jedzeniu jeszcze nie było

Że też do tej pory nie pisałem nic o krakowskim życiu w knajpach, restauracjach, klubach, pubach itd. Za wiele to ja do nich nie chadzam, ale kilka ulubionych miejsc na mapie kulinarnej Kroke mam, zatem czasami się bywa, tym bardziej, że miasto restauracjami stoi. Na pierwszy rzut idą dwie bryki:
Moment i Nova na Kazimierzu, obie położone obok siebie, obie podobnie drogie, ale jedzenie tam serwowane to delicje, nie zdarzyło się, żebym był niezadowolony z jakiejś potrawy. Totalnym naszym hitem jest tarta z białą czekoladą i malinami oraz sałatka z krewetkami spożywana notorycznie przez jednego z przyjaciół, równie pyszna i często zamawiana w towarzystwie jest bagietka z wołowiną i czerwona cebulą. Poza tym kombinacje, połączenia smaków, ingrediencji, dodatków jest niesamowita i w domach na pewno niespotykana, do tego zupy, które zaskakują kolorem, zapachem i cudownym smakiem. Obie restauracje serwują również dania sezonowe, tematyczne a także kuchni fusion.
Na Szerokiej knajpa hinduska Bombaj, wystrój raczej skromny, ceny umiarkowane, jedzenie rewelacja, tam pierwszy raz jadłem nany (chlebki) z ziemniakami czy czosnkiem. Jedzenie bywa pieruńsko ostre, co też raz wypróbowałem i odtąd proszę o łagodny kaliber ostrości. Jako ostatnie danie warto zjeść lassi - słodki jogurt z mango, dzięki któremu nasze kubki smakowe wracają na swoje miejsce.
Na Kazimierskim  Placu Nowym rządzą zapiekanki,
parę złotych wystarczy żeby najeść się podczas
zwiedzania miasta. Moja Glomza - projekt również się skusiła.
Do Chińczyków w Tczewie chodziłem bardzo rzadko, bo zjadanie tłuszczu nie leżało nigdy w mojej naturze. Ale tu, w Łagiewnikach na Wadowickiej jest restauracja Hong Long z wprost przepysznym jedzeniem; najbardziej zaskakujący jest sposób podania - chrupiącą kaczkę, krewetki czy soczystego kurczaka dostaje się na gorącej, skwierczącej patelni, wyciąganej prosto z pieca, za którą unosi się zniewalający zapach imbiru, czosnku, ziół wszelkiej maści. Ryż podany osobno, zawsze w towarzystwie dwóch sosów i surówki ze świeżej kapusty (to chyba ukłon w naszą stronę i bardzo dobrze).
Problemem nie jest także codzienne jedzenie obiadów "na mieście". Barów mlecznych (i nie tylko mlecznych), w których serwuje się domowe jedzonko jest kilka; oczywiście najsłynniejszym, bo chyba także opisywanym w zachodnich przewodnikach o czym świadczy obecność obcokrajowców pożerających pierogi i bigos, jest bar na Grodzkiej. Pełno tam różnych freaków, czasami żuli, biznesmenów i innych białych kołnierzyków, turystów, studentów i mieszkańców miasta. Podobne miejsce odkryliśmy niedawno na Karmelickiej - Bar Na Rogu, warto się tam wybrać, bo i blisko Rynku i smacznie, a co najważniejsze tanio.
O pozostałych miejscach typu puby, piwiarnie, cukiernie, kawiarnie...o matko ile tego tu jest. I pomyśleć, że w centrum mojego 60-tysięcznego miasta jest dosłownie jedna restauracjo - kawiarnia, to żal rozstania jest zdecydowanie mniejszy. Smacznego!

piątek, 28 października 2011

Trochę jadu też musi być... o Krakowie oczywiście

Chwalę ten Królewski Kraków i chwalę, że taki piękny, tyle się tu dzieje, ludzie cudowni, częściej piekna pogoda niż na Pomorzu, etc. Ale tak naprawdę są rzeczy, które mnie wkurzają i dzisiaj postaram się je wyliczyć, też z tego względu, że jedna z nich doprowadziła mnie do szewskiej pasji i cytując mojego ulubionego artystę Mistrza Kantora, darłem się: wy skurwysyny piekarze! Top hate 5:
1. Rondo Mogilskie - nienawidzę tego miejsca, bo jest wielkie jak osiedle mieszkaniowe w małym mieście. Zawsze się tam gubię, nie ma dość czasu na przesiadki, nigdy nie wiem, na który przystanek mam się udać, wszystko jest jak domino, niby połączone ale tworzy osobne segmenty. Rondo,  które wcale nie jest okrągłe, tylko ma kształt krzywej z fantazją. Kiedy pierwszy raz jechałem tędy samochodem nazwałem je sobie rondo bleeee... i nie zmieniam zdania.
2. Muzeum Narodowe (mam na myśli gmach główny) ma świetnych edukatorów, o czym niebawem napiszę więcej, robią cudowne wystawy czasowe, teraz króluje Turner, o Majewskim chyba już wspominałem, posiadają kapitalną kolekcję sztuki polskiej, przecież to najstarsze muzeum w Polsce. Natomiast zarządzanie klientem - tragedia. Pierwsze wejście do budynku to zetknięcie z kasą... Zazwyczaj kolejki, powolność Pań, są ciągle niezadowolone, zresztą dwie baby obsługujące jednego gościa - to chyba lekka przesada.
Do obcokrajowców mówią po polsku, a ci wpatrzeni w nie jak ... wiadomo co. Kawiarnia, ciasto pycha, kawa pycha, ale brak portalu, tak samo w sklepie muzealnym, nie dość że sprzedają tam dość drogie wydawnictwa, brak możliwości zapłatą kartą jest bezsensu, dzisiaj rzadko kto nosi dużo gotówki. Jest też brudno.
3. Wszędzie jest daleko - wybierając się gdziekolwiek trzeba przeznaczyć minimum 30 minut dojazdu, maksymalnie 1,5 godziny. Wkurzające są powolne tramwaje, w centrum tory są stare jak człowiek pierwotny, trudno nazwać to jazdą, one się toczą.
4. Nie cierpię Galerii Krakowskiej, kojarzy mi się najbardziej z wyjazdem z Krakowa, do tego tłumy ludzi, przewalających się z tobołami, walizami, bachorami, po co budować takie molochy? Niestety czasami trzeba tam pójść, chociażby po to, że odebrać przesyłkę z merlina, dzięki czemu centusiowato oszczędzam koszt wysyłki :-)
5. I wkurza mnie, że Gdańsk nie jest taki twórczy jak Kraków, o!

czwartek, 27 października 2011

Zwykłe ploteczki

Wczoraj miałem fatalny dzień, mógłbym teraz poprzeklinać na tubylców, za ich niekompetencje, ignorancje, brak orientacji we własnym biznesie. Chodzi o plecak. Mam coraz więcej sprzętu i noszenie go na jednym ramieniu jest męczące, więc wymyśliłem sobie plecak na aparat. Łaziłem wczoraj po królewskiej chyba z godzinę, nie mogąc znaleźć sklepu, dopiero dzisiaj okazało się, że to sklep internetowy... tak, tak czytać trzeba za zrozumieniem i spokojnie, a nie potem robić niezawinionej awantury starszemu panu z konkurencji. Wygłupiłem się i tyle... zresztą nie pierwszy raz.
Ej te wróżby, moja nowa znajomość
Mając czas zastanawiałem się, czy Krakowiacy są inni niż my, z północy, czym się różnimy. Na pewno uwielbieniem dla śledzi, my je kochamy, oni mniej. Nie spotkałem też nikogo, kto jadł minogi, ja się nimi opycham, kiedy jest sposobność (choć to obecnie stworzenia chronione i nie bardzo można je łowić). Nie jedli raków, bo też niby skąd mieliby je brać. Przypominam sobie te połowy w Ocyplu... bajka. Krakowianie są bardzo mili, pomocni, nie ma mowy, żeby nie wytłumaczyli drogi, podpowiedzieli dokąd się udać, nawet jeśli zaczepieni się spieszą, spokojnie i bez wyrzutu, czasami wręcz zbyt długo:-) tłumaczą i tłumaczą.
Poznałem dwie cudowne starsze osoby: słynną wróżkę, która siedzi często w okolicach rynku, gaworzyłem z nią dosyć długo, bo jak się okazało wróżyła także w Gdańsku i Sopocie, znała Tczew. Oczywiście nie skorzystałem z jej usług, bo dość silnie przemawia do mnie biblijne przykazanie zakazujące uprawiania czarów, nie mówiąc już o ściśniętym żołądku, na myśl o konsekwencjach jakie ten akt może zrodzić. Jednak moja zawodowa jaki i  życiowa chęć bliskości drugiego człowieka, absolutnie nie pozwala mi ani wróżbitów oceniać, wręcz przeciwnie pozwala się zachwycać osobowością, siłą charakteru i inteligencją, nie da się też ukryć, że genialną empatią. No i taka oto dyskusja toczyła się na Rynku przy dźwiękach powtarzającego się hejnału, którego powoli już nie słyszę. Drugim ewenementem (!) poznanym przeze mnie był, bez kitu, 80-letni antykwariusz z ulicy św. Tomasza. Kojarzycie zapewne czarowne księgarnie, w których może zdarzyć się jakaś przygoda; księgarnia przedziwna historia, która dosłownie wygląda jak zapomniane miejsca z bajek typu Harry Potter, czy The Neverendig Story.W malutkiej przestrzeni zawalonej książkami, gdzie nie ma praktycznie miejsca na nic, jak spod ziemi pojawia się głuchy staruszek i zaczyna snuć opowieść o książkach, o życiu, który zaprasza cyt: w podróż do bajki. Dla mnie to oczywiście woda na młyn, zostaję tam jakieś 40 minut i wychodzę z książką, której wcale nie chciałem kupować. Tak się kończy szukanie starych zdjęć po antykwariatach, taka też jest (bezpieczna) magia tego miasta.

PS Jeśli ktoś z was ma w domu jakieś stare zdjęcia, najlepiej portrety czy zdjęcia osób, a nie bardzo wie co z nimi zrobić, to ja je chętnie przygarnę i zachowam

piątek, 7 października 2011

Ściana płaczu

Absolutnie wszyscy turyści i miejscowi znają to miejsce w Krakowie - ściana z obrazami przy Bramie Floriańskiej. Miejsce magiczne ze względu na swój kicz, chałturę, czasami wręcz zły smak, powtarzalność tematów malarskich, słabość wykonania, po prostu wszystko co najgorsze w sztuce malarskiej zebrało się właśnie tam, choć pewnie od czasu do czasu pojawi się tam faktycznie dobra praca, generalnie przechodząc w tej okolicy nie ruszam nawet głową w stronę tej wystawki, ale wczoraj... Poniosło mnie tam, zafascynowany zdjęciami Hermesa, które wykonał mój kolega fotograf, by również trochę pofiglować ze złośliwym bożkiem. W pewnej chwili zawiał ostro wiatr i obrazy, które zazwyczaj wystawione są na swego rodzaju drucianej podstawie, runęły z lekkim trzaskiem. No to ja za aparat i trzaskam zdjęcia tryumfu natury nad tandetą.  Przejdę teraz na dialogi:
- No chyba nie będzie pan fotografował tego bałaganu - słyszę od podstarzałej, ale ciągle pięknej i intrygującej blondynki - tak nie można, nie wypada.
- Przecież to taki piękny temat - odkrzykuję.
- Lepiej by Pan pomógł zrobić porządek - odparowała.
- Z największą przyjemnością - dodałem i pociągnąłem dalej negocjacje - ale potem pozwoli mi Pani zrobić kilka zdjęć?
- Oczywiście, tylko niech Pan układa jakoś z pomysłem....
No więc takim to sposobem stałem się nijakim opiekunem tego, czego nie cierpię, co napawa mnie wręcz obrzydzeniem. Ustawiałem te obrazki, mogąc do woli przyglądać się fakturom, technikom kładzenia farb, prowadzeniem światłocienia, kompozycji et cetera, et cetera.
Dzieło zniszczenia... mizerne
- Tego kotka Pan da bliżej.
- Ależ on jest ohydny - nie wytrzymałem.
- To jest biznes, a nie muzeum, bo wie Pan... jak przejdzie tędy dziadek z wnuczką, dziecko zobaczy kotka, to co? Dziadek odmówi wnusi? Absolutnie nie... bliżej, o tutaj będzie dobrze.
Po chwili rozmowy odszedłem dalej w sobie nieznanym celu.
Ulotna chwila tak naprawdę, w jednym momencie przychodzi burza i zmienia wszystko, robi z życia wiatrak i człowiek nie ma nawet czasu pomyśleć skąd, jak, dlaczego? Refleksje przychodzą zazwyczaj później i są już bardziej projekcjami niż odpowiedziami na pytania. Całe to wydarzenie było niezwykle autentyczne, przypominało trochę pastisz Norwidowskiego "Fortepianu Chopina", bo może miejsce takiej i każdej sztuki jest na ulicy, na bruku? Ja nie potrzebuję elitarności opery, tej skostniałej świątyni sztuki, która na swoich stronach internetowych wymaga savoir-vivre'u, pouczając bezmózgich i absolutnie niespontanicznych melomanów. Bliżej mi do Szymborskiej, która ma Nobla, pali papierosy i uwielbia ulotność. Dzisiaj jesteś, jutro zabija cię nienawiść, a portret kotka po miesiącu ląduje w śmietniku, bo rozważna mama nie wytrzyma takiego gniota w domu. Ciągle pada... No i czyż Kraków nie jest zachwycający, nawet pod ścianą kiczu, gdzie tylko wieszać gitary i płakać...

poniedziałek, 19 września 2011

Kanonicza i nie tylko

Kraków potrafi zachwycić każdego kto zawita w jego mury, ale jak tu jest na stałe? Kto tworzy to miasto, kim są ludzie, którzy gdzieś na mnie czekają? Przeżywałem dwudniowy kryzys samotności, kryzys czegoś, co nie do końca potrafię opisać.
      
Na Kanoniczej
turystów tłum
Podobne stany zdarzały mi się i w Tczewie, więc nie są one związane z miastem, ale raczej z jakimś stanem posiadania konkretnej metafizyki i myśli, co najmniej - rozczochranych. Już kilkakrotnie poczułem taką śmieszną samotność, chciałoby się gdzieś pójść, usiąść w knajpce przy szklaneczce czegokolwiek, a tu nie ma z kim... a bo praca, a bo znam tu najwyżej kilka osób, a bo się boję ludzi, a bo mówią, że krakowianie są zamknięci... No to się trochę poużalałem nad sobą i stwierdziłem, że i tak wszelkie kroki należą do mnie, bo to ja mam zaczynać tu życie, a świat dzisiaj jest taki, że jak nie będziesz się rozpychał łokciami to i tak nikt cię nie zauważy. Banały piszę, hmmm

Zwariowałem, czy mam tyle sił, żeby zaczynać wszystko od nowa?

A miało być o Kanoniczej... każdy kto mieszka w Kroke zna tą ulicę doskonale. Można tam spędzić kilka godzin, cały dzień i noc. Pojechałem tam, bo chciałem wejść do cricot 2, chciałem zobaczyć i chociaż poczuć zapach tej Mekki teatru. Przyznaję się uczciwie, że chociaż nie rozumiem do końca teatru Kantora, to jednak uwielbiam go oglądać, słuchać, czytać. Jakoś intuicyjnie, podobnie jak taniec, odbieram go i pozostawia we mnie niewidzialny sfragis ars malarskiej i aktorskiej. No, ale teatr był już nieczynny.
Po prawej w rogu Wit Stwosz,
poniżej małopolski gotyk
Zatem nie oglądając się na nic, siup do kamienicy obok, czyli oddziału MN w Krakowie Pałac Bpa Erazma Ciołka (pomijając to komiczne nazwisko), postać dla Krakowa i historii Polski ważna. Jakby nie patrzeć mamy też współczesnego Erazma Ciołka znanego i wielokrotnie nagradzanego fotografa i reportera.  A wracając do PBEC-a, znajduje się tam rewelacyjna galeria gotyku małopolskiego podejrzewam, że bezcennego, łącznie z tym, że jest tam nawet jeden Wit Stwosz (to nie tylko autor jednego ołtarza, chociaż to dzieło jego życia, z tego co pamiętam, to wypalono mu na twarzy piętno oszusta, zamiast i tak groźniejszej kary). Zachwyciły mnie Madonny, przepiękne retabula, zapewne ze szkół niemieckich, cudownie zachowane złoto i totalny mistycyzm gotyckiego dłuta.
Detale na kamienicach
Dla konesera sztuki dawnej - miejsce obowiązkowe. W innej kamienicy wystawa poświęcona cerkiewnym ikonom, kolekcja w porównaniu do Supraśla, dość skromna, ale i tak zachwycająca, skoro otwiera ją jedna z najsłynniejszych ikon Nowosielskiego. Do tego przemiła obsługa w kasie.
Następna kamienica to restauracja ukraińska... tej solianki to nie zapomnę do końca życia, po jej spożyciu natychmiast poprosiłem o kieliszek czystej, żeby cokolwiek mój żołądek miał luzu, smak solianki, konsystencja, przyprawa: pyszna, do tego swojskie naleśniki. Podejrzewam, żeby poznać Kanoniczą trzeba jej poświęcić dużo czasu... dlatego się zbieram... na spacer.

niedziela, 31 lipca 2011

Konsumpcja

Konsumpcjonizm na jarmarku, 
przynajmniej jakoś pachnie inaczej.
Kompilację zrobiłem na corocznym
Jarmarku Kaszubskim we Wdzydzach
Kiszewskich, polecam amatorom.
Kiedy wreszcie skończą się te deszcze, niże, zimne noce i wszechobecne chmury? Od tego głupie myśli chodzą mi  po głowie i mam wrażenie, że nic się nie udaje, nawet kupno głupiej półki urasta do rangi mega problemu. Zakupy w hiper-, czy innym megamarkecie zazwyczaj mnie dołują. Ilość tych wszystkich "dobrodziejstw", których i tak nie kupię, bo są niepotrzebne, albo mnie na nie nie stać, przytłacza mnie. Niby to wygodne, niby dostęp do wielu produktów, plus dodatkowe stoiska banków, telefonii, pralnio-prasowalni, restauracji z tanim, dobrym jedzeniem ... i to wszystko połyka człowieka w paszczę wieloryba, a najbardziej dzieci, zachwycone i wychowywane na wiernych przyszłych klientów ze spapranymi i spranymi mózgami. Przeprowadzka do Krakowa uświadomiła mi jak bardzo gromadzimy materię. Ile niepotrzebnych rzeczy wyrzuciłem do koszów na śmieci. Ludzkość to jednak zbieracze i kolekcjonerzy (uśmiecham się pod nosem patrząc na moją kolekcję dzwonków) materii nadającej się w większości do zsypu. Chcąc nie chcąc jestem materialistą, choćbym nie wiem jak bardzo afirmował swój idealizm, to wierzcie mi materia nie jest złudzeniem.

PS. A półki do łazienki i tak nie kupiliśmy