poniedziałek, 17 października 2011

GENIALNY "SZYC" w Teatrze Barakah

Spragniony teatru rzuciłem się w końcu wir sprawdzania i kontemplowania żywego słowa po wakacyjnej przerwie. Do Teatru Barakah zawitałem po raz drugi, uwielbiam to miejsce, uroczy klimat Klezmer Hois, a potem anioły i dybuki przenoszą w piwnice zupełnie innego świata. Wczoraj wchodząc do teatru i widząc układ sceny ogarnęło mnie przedziwne uczucie, że za chwilę stanie się coś niezwykłego. Już samo to, że siedziałem na scenie zrobiło swoje. "Szyc" Levina jest doskonałym, mocnym i dosadnym tekstem; to historia izraelskiej rodziny, rodziny fatalnej, ale jakże często spotykanej. To też historia każdego z osobna: ojca - patriarchy rodu, zagubionego, chorego starca, którego głównym zawołaniem i sensem życia jest kiełbasa, to historia o jego umieraniu i uśmiercaniu przez pozostałych członków rodziny,  to historia matki, zwykłej jidysze mame, podającej do stołu, często płaczącej, żyjącej marzeniami i mrzonkami o lepszym życiu, ale niezwykle przywiązanej do tradycji, oni oboje za wszelką cenę chcą wydać za mąż - ją - trzeci element gierki, córeczka, gruba i obżarta, napalona jak dzika kotka, niezdolna do żadnych uczuć, na koniec dochodzi on, piękny izraelski oficer, zięć despota, silny, ambitny i biedny jak chasyd spod Leżajska. To są ludzie puści, albo może napełnieni pustką, przez co stają się brutalni, bezwzględni i prymitywni. Każda rozmowa, handel, taniec, seks jest tylko środkiem do zdobycia celu, czyli uśmiercenia ojca, traktowane bardzo instrumentalnie. Porządek tego małego świata, nastaje dopiero po śmierci zięcia, który jak to w historii żydowskiej, wraca jako dybuk i zamieszkuje pod stołem, za pozwoleniem cudownie ozdrowiałego ojca - patriarchy. 
Spektakl ogląda się, a raczej uczestniczy, z poziomu aktorów; siedziałem w pierwszym rzędzie, grający ocierali się o moje nogi, popychani przewracali się na widzów, tańczyli kopiąc nas niechcący, całowali, dotykali, rozmawiali, pytali... handlowali. Ogląda się tego "Shitza" z zapartym tchem, nie ma czasu na nudę, aktorzy wciągają w błędne koło tej pustki i nie ma już wyjścia, jesteś utopiony. Zadajesz sobie to pytanie: czy ja też taki jestem? A pewnie, że jesteś, a kto przed chwilą handlował z Szycem, albo jego żonką? A kto dawał więcej i się licytował? No właśnie materialisto... Jest w psychologii taki nurt, który traktuje wojnę jako element biologiczny, jako selekcję naturalną naszego gatunku, by wyeliminować słabe i chore osobniki. Tak było i tu: wojna przywróciła odwieczny system rodzinny, ten który panował w niej od początku, aczkolwiek z tego układu ginie osobnik najsilniejszy.
Foto ślubne
Fot. TKK
Siłą tego spektaklu, który spowodował, że będę do Barakah wracał i wracał, są aktorzy - to oni przede wszystkim zapełniają przestrzeń sceniczną. Czwórka aktorów tworzy na scenie bardzo zgrany zespół, prezentując wysoki poziom aktorskich umiejętności. Z prawdziwą maestrią dialogują, monologują, śpiewają i tańczą. To za ich sprawą spektakl ogląda się z szybko bijącym sercem. To dla Lidii Bogaczówny warto iść przyjrzeć się kunsztowi aktorskiemu, emocji, które wywołują łzy na twarzy widza, to dla Moniki Kufel warto iść zobaczyć siłę młodości i perwersji, to dla Karola Śmiałka warto iść usłyszeć cudowny wokal i pokaz testosteronu, to dla Kajetana Wolniewicza warto iść by zobaczyć co można zrobić z ciałem, by być najbardziej wiarygodnym na świecie. Jacy oni są precyzyjni, jak oni tam śpiewają... Muzyka to kolejny mocny punkt, zrobiła ją Renata Przemyk, szkoda bardzo, że nie ma tego na płycie CD. To trzeba zobaczyć, nie będziecie żałować, przyjeżdżajcie do Krakowa na "Shitz'a". 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz