Spragniony teatru rzuciłem się w końcu wir sprawdzania i kontemplowania żywego słowa po wakacyjnej przerwie. Do Teatru Barakah zawitałem po raz drugi, uwielbiam to miejsce, uroczy klimat Klezmer Hois, a potem anioły i dybuki przenoszą w piwnice zupełnie innego świata. Wczoraj wchodząc do teatru i widząc układ sceny ogarnęło mnie przedziwne uczucie, że za chwilę stanie się coś niezwykłego. Już samo to, że siedziałem na scenie zrobiło swoje. "Szyc" Levina jest doskonałym, mocnym i dosadnym tekstem; to historia izraelskiej rodziny, rodziny fatalnej, ale jakże często spotykanej. To też historia każdego z osobna: ojca - patriarchy rodu, zagubionego, chorego starca, którego głównym zawołaniem i sensem życia jest kiełbasa, to historia o jego umieraniu i uśmiercaniu przez pozostałych członków rodziny, to historia matki, zwykłej jidysze mame, podającej do stołu, często płaczącej, żyjącej marzeniami i mrzonkami o lepszym życiu, ale niezwykle przywiązanej do tradycji, oni oboje za wszelką cenę chcą wydać za mąż - ją - trzeci element gierki, córeczka, gruba i obżarta, napalona jak dzika kotka, niezdolna do żadnych uczuć, na koniec dochodzi on, piękny izraelski oficer, zięć despota, silny, ambitny i biedny jak chasyd spod Leżajska. To są ludzie puści, albo może napełnieni pustką, przez co stają się brutalni, bezwzględni i prymitywni. Każda rozmowa, handel, taniec, seks jest tylko środkiem do zdobycia celu, czyli uśmiercenia ojca, traktowane bardzo instrumentalnie. Porządek tego małego świata, nastaje dopiero po śmierci zięcia, który jak to w historii żydowskiej, wraca jako dybuk i zamieszkuje pod stołem, za pozwoleniem cudownie ozdrowiałego ojca - patriarchy.
Spektakl ogląda się, a raczej uczestniczy, z poziomu aktorów; siedziałem w pierwszym rzędzie, grający ocierali się o moje nogi, popychani przewracali się na widzów, tańczyli kopiąc nas niechcący, całowali, dotykali, rozmawiali, pytali... handlowali. Ogląda się tego "Shitza" z zapartym tchem, nie ma czasu na nudę, aktorzy wciągają w błędne koło tej pustki i nie ma już wyjścia, jesteś utopiony. Zadajesz sobie to pytanie: czy ja też taki jestem? A pewnie, że jesteś, a kto przed chwilą handlował z Szycem, albo jego żonką? A kto dawał więcej i się licytował? No właśnie materialisto... Jest w psychologii taki nurt, który traktuje wojnę jako element biologiczny, jako selekcję naturalną naszego gatunku, by wyeliminować słabe i chore osobniki. Tak było i tu: wojna przywróciła odwieczny system rodzinny, ten który panował w niej od początku, aczkolwiek z tego układu ginie osobnik najsilniejszy.Foto ślubne Fot. TKK |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz