czwartek, 2 lutego 2012

Café club i taniec, czyli kolejna porcja ploteczek

Taniec towarzyszył mi życiu jakoś zawsze. Czuję rytmy i muzykę, więc machinalnie moje członki wprowadzają się w jakąkolwiek dynamikę, ale na tyle bezpieczną, żeby sobie nie zrobić krzywdy, nie to co kiedyś, za czasów lepszego zdrowia.
A co ma z tańcem wspólnego Kraków? Ma przecież krakowiaka. Poważnie mówiąc to trafiłem na coś pięknego i wyjątkowego. Moja fotograficzna grupa ma taki zwyczaj, że co dwa tygodnie spotyka się gdzieś na Kazimierzu i pije. Pewnego wieczoru, w słynnym, kultowym Kolanku, w którym zazwyczaj płynie pszeniczne piwo i zajada się pyszne naleśniki nadziewane wątróbką drobiową, starszy pan jegomość, poeta, tekściarz wyśpiewuje swoje pisania do ujmującej muzyki. Nawet nie wiadomo skąd, jak grzyby po deszczu pojawiają się tajemnicze, ubrane na czarno pary i tańczą jeden z najpiękniejszych i zmysłowych tańców: tango Argentino. Wywijają pytkami zamiatając podłogę, przytulają się, piją czerwone wino, bacznie się obserwują, ceremoniał jak z jakiejś bajki. Szpilki, męskie buty na podwyższonym obcasie obowiązkowe, zaklęte w butelce wina figury i klimat boskiego Buenos w środku zimy.
Wczoraj zawitaliśmy do Masady, klubu o zupełnie innej specyfice, ale chyba mojemu towarzystwu znacznie bliższym. I wiemy już, że na razie zakotwiczymy na Krakowskiej, bo potańczyć można i nawet poduczą jeśli będzie potrzeba. Swing, swing. Ludzie tańczą solo, w parach, radośnie, można nie tyle poszaleć, ale ruszyć skostniałym ciało oraz jak się okazuje, poznać zupełnie nowych, otwartych i wspaniałych ludzi. Wiedziałem, że można tańczyć tango i chadzać na milongi, wiedziałem, że są pochłaniacze salsy, ale swing jest dla mnie odkryciem. Cóż... buciki nowe do tańca są, te teatralne się przydadzą i już na parkiet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz