środa, 29 lutego 2012

Tym razem muzycznie... i nie tylko

Całe to zamieszanie z poszukiwaniem mieszkania i pracą sprawiło zaniedbanie pisania. Osz ty. Oczywiście życie kulturalne kwitnie, wiosna zbliża się wielkimi krokami. Wczoraj sypał oszalały z rozpaczy śnieg, który kompletnie utrudnił mi jazdę samochodem na letnich oponach, do wymiany których byłem zmuszony po złapaniu kolejnego kapcia na coraz to nowych dziurach w asfalcie krakowskich ulic, a dzisiaj słoneczko, plus siedem, a może i więcej, cudne powietrze. Znowu można będzie łazić spokojnie, bez strachu o odmrożenie kończyn górnych, z aparatem po mieście i trzaskać spokojnie zdjęcia.



Odłożyłem opowieść o kolejnym spektaklu, na który wybrałem się jakiś czas temu. Wpadłem ponownie do Łaźni Nowej na Wejście smoka. Trailer z Błażejem i Janem Peszkami w rolach głównych. Kapitalny spektakl. Fakt, że trzeba trochę lubić walki wręcz, zachwycać się kontrolowaną agresją czy lubić japońskie, czy tam chińskie klimaty. Przypomnienie historii Bruce'a Lee i to w trochę krzywym zwierciadle mogło być ryzykowne, ale opłacało się bez dwóch zdań, to przepiękne, ekstrawaganckie i bardzo nowatorskie przedstawienie. Nie dziwię się, że wciąż ma tylu widzów.

Ale chciałem skupić się na innym performance. Wrócę do żydowskiego Krakowa.  Jest taki zespół, krakowski, co ma nazwę jak miasto, tylko w obco brzmiącym języku jidysz - Kroke. Zdawać by się mogło, że Kroke to klezmerski band. W rzeczy samej tak, ale że są to muzycy pełną gębą i dyplomami, swoje poszukiwania rozszerzyli na teren rytmów bałkańskich, jazzu, folku z różnych krain świata. Jest to muzyka niezwykle emocjonalna, pełna pasji, perfekcji, żydowski klimat oczywiście jest najbardziej charakterystyczny, na szczęście nie jest on dominujący. Zespół gra ciekawe solówki, improwizuje w sposób kontrolowany i doskonale rozumie się. Wykorzystuje oprócz podstawowego składu instrumentarium (bass, altówka, i akordeon) także flety, tupanie, gwizdanie, klaskanie, krzyki, pukanie, stukanie. Mnie jednak kompletnie powala na nogi praca głosem, który jest kolejnym instrumentem, a nie frontmanem. Instrumentem wykorzystywanym w przedziwny sposób, do tego Tomasz Kukurba śpiewa wręcz genialnie, ma dużą skalę głosu, a przy tym wydaje dźwięki niewiarygodne. Tak to wczorajszy wieczór spędziłem w towarzystwie zespołu Kroke, siedząc na krzesełku przy samiuśkiej scenie w legendarnej Piwnicy pod Baranami, jak wiadomo, Piwnicy pełnej czarów i dybuków. I Krakóffka pełną gębą. Słyszy się czasami, że tu ludzie jacyś inni, jacyś zamknięci, dopuszczający do siebie tylko swoich, dobrze urodzonych. Byłem świadkiem przedstawiania sobie dwóch facetów przez napompowaną kobitkę, scedzającą całą młodość w Piwnicy, włącznie z pięknymi i bajecznymi sylwestrami. Zatem hucząca około 50-60 wiosen wrzeszczy: oj chodźcie tu panowie, poznajcie się: pan doktor, pan redaktor. Poza tym, że wszyscy to słyszeli, bo działo się to w kolejce do szatni na niektórych zadziałało to histerycznie, tzn. na mnie, śmiałem się do rozpuku, głośno komentując wydarzenie, bo nikt tam z obecnych, nie dowiedział się jak panowie mają na imię, zresztą sami byli lekko skonfundowani tą niefortunną prezentacją. Pokazuje to jednak coś wręcz odrażającego, przynajmniej dla mnie: sztuczne pozycjonowanie społeczne, kastowość, im ładniej można człowieka tytułować, tym samopoczucie otoczenia lepsze...? Gówno prawda...

1 komentarz: