czwartek, 27 października 2011

Zwykłe ploteczki

Wczoraj miałem fatalny dzień, mógłbym teraz poprzeklinać na tubylców, za ich niekompetencje, ignorancje, brak orientacji we własnym biznesie. Chodzi o plecak. Mam coraz więcej sprzętu i noszenie go na jednym ramieniu jest męczące, więc wymyśliłem sobie plecak na aparat. Łaziłem wczoraj po królewskiej chyba z godzinę, nie mogąc znaleźć sklepu, dopiero dzisiaj okazało się, że to sklep internetowy... tak, tak czytać trzeba za zrozumieniem i spokojnie, a nie potem robić niezawinionej awantury starszemu panu z konkurencji. Wygłupiłem się i tyle... zresztą nie pierwszy raz.
Ej te wróżby, moja nowa znajomość
Mając czas zastanawiałem się, czy Krakowiacy są inni niż my, z północy, czym się różnimy. Na pewno uwielbieniem dla śledzi, my je kochamy, oni mniej. Nie spotkałem też nikogo, kto jadł minogi, ja się nimi opycham, kiedy jest sposobność (choć to obecnie stworzenia chronione i nie bardzo można je łowić). Nie jedli raków, bo też niby skąd mieliby je brać. Przypominam sobie te połowy w Ocyplu... bajka. Krakowianie są bardzo mili, pomocni, nie ma mowy, żeby nie wytłumaczyli drogi, podpowiedzieli dokąd się udać, nawet jeśli zaczepieni się spieszą, spokojnie i bez wyrzutu, czasami wręcz zbyt długo:-) tłumaczą i tłumaczą.
Poznałem dwie cudowne starsze osoby: słynną wróżkę, która siedzi często w okolicach rynku, gaworzyłem z nią dosyć długo, bo jak się okazało wróżyła także w Gdańsku i Sopocie, znała Tczew. Oczywiście nie skorzystałem z jej usług, bo dość silnie przemawia do mnie biblijne przykazanie zakazujące uprawiania czarów, nie mówiąc już o ściśniętym żołądku, na myśl o konsekwencjach jakie ten akt może zrodzić. Jednak moja zawodowa jaki i  życiowa chęć bliskości drugiego człowieka, absolutnie nie pozwala mi ani wróżbitów oceniać, wręcz przeciwnie pozwala się zachwycać osobowością, siłą charakteru i inteligencją, nie da się też ukryć, że genialną empatią. No i taka oto dyskusja toczyła się na Rynku przy dźwiękach powtarzającego się hejnału, którego powoli już nie słyszę. Drugim ewenementem (!) poznanym przeze mnie był, bez kitu, 80-letni antykwariusz z ulicy św. Tomasza. Kojarzycie zapewne czarowne księgarnie, w których może zdarzyć się jakaś przygoda; księgarnia przedziwna historia, która dosłownie wygląda jak zapomniane miejsca z bajek typu Harry Potter, czy The Neverendig Story.W malutkiej przestrzeni zawalonej książkami, gdzie nie ma praktycznie miejsca na nic, jak spod ziemi pojawia się głuchy staruszek i zaczyna snuć opowieść o książkach, o życiu, który zaprasza cyt: w podróż do bajki. Dla mnie to oczywiście woda na młyn, zostaję tam jakieś 40 minut i wychodzę z książką, której wcale nie chciałem kupować. Tak się kończy szukanie starych zdjęć po antykwariatach, taka też jest (bezpieczna) magia tego miasta.

PS Jeśli ktoś z was ma w domu jakieś stare zdjęcia, najlepiej portrety czy zdjęcia osób, a nie bardzo wie co z nimi zrobić, to ja je chętnie przygarnę i zachowam

3 komentarze:

  1. Wspomnianą wróżkę kiedyś poznałam...Miałam 17 lat, byłam na wycieczce szkolnej i byłam bardzo zła, bo nauczycielka nie pozwoliła nam skorzystać z usług starszej Pani.
    Jak ja dawno nie byłam w Krakowie....ciekawe, czy nadal jest to magiczne miejsce...

    OdpowiedzUsuń
  2. mam jedno wyślę Ci jutro na orkana.k.

    OdpowiedzUsuń