sobota, 19 listopada 2011

Byłem na Biesach.... i nigdy tam już nie powrócę

Andrzejowi

O Boże jak ja czekałem na Biesy wystawiane na Scenie STU, a jak bardzo się rozczarowałem to przechodzi ludzkie pojęcie. Panie Jasiński, zrobił pan gniota i to za 100 PLN, mogłem za to mieć trzy bilety do innych teatrów, albo 2 do Starego. Ale zacznę od początku.
Bilecik na Biesy Dostojewskiego kupiłem jakieś dwa miesiące temu, cena okropna, dla mnie wręcz, jak dla innych nestorów i wielbicieli teatru - niedopuszczalna - tylko dlatego, że występuje tam obsada "Na dobre i na złe"? Czyżby Jasiński, jako też biznesmen (Scena STU jest teatrem prywatnym) hołdował komercyjnej zasadzie, że do teatru chadza się na gwiazdy, a nie na dobry spektakl? Przecież kiedyś był pionierem rozwiązań reżyserskich, z Kantorem, z Grotowskim zapraszany na słynne festiwale, chciażby do Shiraz, a tu coś takiego! Dla mnie, jak i dla wielu reżyserów taka XIX - wieczna formuła teatru dawno się wyczerpała. Wysłuchiwanie onanizujących się słowem aktorów to za mało, książkę - mogę poczytać w domu, i to we własnej interpretacji, rodzącej się w mojej głowie.
Spektakl trwa 4 godziny, z czego pierwszy półtoragodzinny akt, to scena salonowa u Barbary Stawrogin, bogatej zdziry. Nie wiem czemu to miało służyć. Mam wrażenie, że Jasiński zrobił z widzów głupków, którzy nie mają pojęcia o Dostojewskim. Przez półtora godziny wprowadza w realia społeczno - polityczne Rosji, przecież kurde wszyscy to znają i wiedzę mają dostateczną. Może to miało służyć temu, żeby aktorki sobie pograły. Urszula Grabowska (Lizawieta) powiedziała raptem dwa zdania i ciągle przechadzała się do scenie stukając obcasami, inny aktor (Liputin) głupkowato podśmiewając się z każdego wywodu innych uczestników akcji, zamienił może dwa słowa. To miało potęgować atmosferę grozy? Może. Ja skoczyłem na fotelu, dopiero kiedy gruchnęła nagle jakaś muzyka, tani efekt, skuteczny, ale żałosny. Czytanie spowiedzi Stawrogina... mało brakowało, a przynieśliby książkę i kazali ludziom czytać. To było jedno wielkie gadanie, gadanie, perfekcyjne, aktorskie granie, nic poza tym. Mając taki materiał jak Dostojewski można było pokusić o coś znacznie więcej. Nudy, nudy.... wyszedłem wkurzony po drugim akcie, machając ręką na wydane 100 PLN.
Najjaśniejszą gwiazdą na pewno jest Radosław Krzyżowski (Stawrogin) dość komiczny Krzysztof Piątkowski (młody Wierchowieński). Grają na najwyższym poziomie, szczególnie Krzyżowski. To jakby napisane dla niego, był faktycznie wredny, złowrogi, doskonały, absolutne uosobienie zła. Ale mnie to wszystko nie przekonało. Nie mam w sobie postawy, jaką wykrzykiwał w TV Jasiński: "kochajcie artystów"... tylko za co? Za to, że są, czy za to, kiedy pokażą coś wyjątkowego. Nie mam w sobie postawy ukłonu przed gwiazdą z TV, bo ja tego człowieka nie znam, nie mam żadnej relacji, ja to olewam, szukam w teatrze czegoś innego, na pewno nie perfekcji aktorskiej samej w sobie.
A moim ziomalom po cichu powiem, że tam ciasno jak cholera, siedziałem pod sufitem, kiedy zaczęli kadzić (rzecz dzieje się też w cerkwi) o mało się nie udusiłem. Układ sceny (znany z telewizyjnych benefisów) niestety nie pozwala dokładnie obserwować akcji, dla klaustrofobów miejsce raczej niekorzystne. Następnym razem zastanowię się trzy razy, zanim się tam wybiorę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz