środa, 16 listopada 2011

Małe wydarzenia - lekarz

Nie samą sztuką żyje człowiek, zwłaszcza, że termin pierwszej w historii wizyty u kardiologa w Szpitalu Jana Pawła II, czy tzw. klinice właśnie nadszedł. Poradnie akademickie zazwyczaj są okupowane, tłumy ludzi, hałas, brak dokładnych terminów... właśnie z tego powodu w Gdańsku przeniosłem się do prywatnej przychodni kardio, na szczęście dzięki znajomości mojego pierwszego operatora, lekarz zapisał mnie na NFZ (Darek - dzięki za wszystko!). Pełna kulturka, wizyta na godzinę, szczegółowe badania i konsultacje co pół roku. Rozbestwiony taką opieką zjawiłem się w klinice, drugi w kolejce, godzina 9.00. Ucieszony, że za pół godziny do domu, czekam wizyty.
No i się zaczęło: ktoś bardziej chory ode mnie, lekarza jeszcze nie ma. "Elektrycy" (technicy elektrokardiologii) zapisują mnie co najmniej 30 minut, formalności brrrr. Musiałem wyjść bo ktoś zemdlał (generalnie geriatria). Jakieś baby - góralki kłócą się niemiłosiernie, a niby to chore na serce. Wracam; jest problem bo mieszkam w Tczewie, a nie mam meldunku, tłumacze, że jestem małopolska kasa chorych, bo się przeniosłem, a meldunek nie ma nic do rzeczy. To pan się nie będzie meldował? Nie, a po co? To co tu zrobić? Mówię, jeszcze raz, że małopolska. Nie rozbierać się, nie trzeba. Siedzi wygodnie, luźno, wyciągnie rękę, ciśnienie 100/60, niskie, bo pogoda jaka była każdy wie, łeb boli jak bania. Nie opiera się o ścianę, luźniutko. Kładzie skaner, proszę, żeby nie wyłączać, bo wtedy mam zawroty głowy i wrażenie, że umieram. Po 10 sekundach zdejmuje skaner. Tak szybko? Tak, pan patrzy na ekran, a tam wychodzi moje serce, moje życie z ostatniego roku, moje klisze pamięci zapisane na elektrokardiogramie. Siedzi prosto, luźno, kładzie kółko, którego nie znam, bezprzewodowe. To ustawia parametry, zresztą są w porządku. Weźmie kopertę i czeka pod piątką, profesor już jest. Przyjdzie za półtora roku, szybciej nie trzeba, chyba, że coś będzie zielenieć albo jak będzie sinieć, wie przecież dobrze. Tu ma numer MIP, kiedy zadzwoni zawsze poda ten numer. Do widzenia.
Czeka na lekarza, czekam na lekarza. Sprzęt mają rewelacyjny, myślę z zadowoleniem. W kolejce do lekarza jestem pierwszy, w konsekwencji wchodzę jako... czwarty. Ciekawe czy ten starszy umrze dzisiaj, czy jeszcze pożyje? A ten co ma Parkinsona... współczuje mu, Boże nie chce być taki niedołężny. Ale jakoś ludzie są tu pomocni, więc się dopasowuję i pomagam jak umiem. Do mojej nieistniejącej kolejki dochodzi lekarz. Ciężki przypadek, profesor pewnie będzie wiedział co zrobić. Trzyma w ręku grubą teczkę dokumentów. Jest zmęczony, a to dopiero południe. Miałem nockę na ostrym. Długo Pan tam będzie? Ile trzeba, to ciężki przypadek. Profesor z biegiem wychodzi... zaraz wracam. Lekarz i ja czekamy. Dołącza jedna z kłótliwych góralek, pan ostatni? Nie - pierwszy - odpowiadam, to ja po panu. Profesor wraca, pacjent wychodzi, lekarz wchodzi, czekam. Skończyli, pan wejdzie, zaraz wrócę bo muszę tego Kowalskiego do życia wrócić. Czekam sam w gabinecie. Wraca, przegląda dokumenty, z pana to taki chory, że szkoda gadać. Znajdzie sobie jeszcze takiego sercowego normalnego, bo my to elektrycy. Stanie do kolejki w rejestracji to wszystko podpowiedzą. U mnie jest dobrze, a leki potrzeba? Potrzeba. Wychodzę.... jest 11.30, a byłem drugi w kolejce. Nie idę do rejestracji, pójdę prywatnie, a niech tam, byle nie tu, raz na rok wystarczy....Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz