piątek, 23 września 2011

Spotkania i ból

Dance, dance, otherwise we are lost
Pina Bausch

Nie wiedziałem o Pinie Bausch nic, kompletnie. Dlaczego nic nie wiedziałem... nie mam pojęcia, ale wystarczy, że zjawiłem się w Krakowie prawie dwa lata temu, od razu usłyszałem i wiedziałem, że Wenders będzie robił film, na który tyle trzeba było czekać, bo okoliczności jego produkcji były tragiczne. Główna bohaterka zmarła przywalona nowotworem, kilka dnia po postawionej diagnozie. Film jednak powstał, choć na początku miał  być dokumentem, stał się pięknym obrazem o Tanztheater Pina Bausch Wuppertal. To nie jest film o Pinie, bo niewiele się z niego, w sensie biograficznym, o niej dowiemy. To jest film o tańcu, który ona tworzyła. Moim zdaniem to artystka na miarę Kantora. Oczywiście w przeciwieństwie do niego, była efemeryczna, żadna tam despotka, ale jej sposób wydobywania z ludzi, tego czegoś, co nas zachwyca jest podobny. ...w twojej kruchości tkwi wielka siła... Porazi nas jednak ładunek emocjonalny aktorów-tancerzy najwyższej klasy. Ten obraz to teatr, zdecydowanie teatr, nie czułem, że byłem w kinie, ale w sali teatru i oglądałem przepiękne etiudy taneczne, piękne fotografie i zbliżenia nieziemskich aktorów, aniołów sceny. ...pamiętaj Lutzchen, żeby mnie przestraszyć.... Widz w pewnym momencie oddaje hołd nie tylko choreografii, ale i tancerzom, którzy chyba mają jakieś dodatkowe stawy, robią z ciałem niewyobrażalne rzeczy, ich ruchy są dopracowane perfekcyjnie. Dzięki zastosowanym powtórzeniom można wręcz oddać się chwilowej medytacji i absolutnej empatii z tancerzem, z chwilą.
Pina to film o bólu, egzystencjalnym, czasami fizycznym, potężnym bólu. Choć można zobaczyć było radość tańca, czasami uśmiech, jednak głównie widziałem ból. ...szukajcie jeszcze... Mam wrażenie, że wymagała ona od swoich tancerzy totalnego poświęcenia, wielu z nich mówiło o zagubieniu, wręcz o strachu kiedy ją spotykali pierwszy raz. Coś w tym musiało być, bo taka doskonałość nie może rodzić się inaczej, niż w bólu.  ...pokazałem jej jeden ruch, a ona zrobiła z tego całą scenę... No i jeszcze słówko o muzyce. Thom Hanreich i Jun Miyake - nic mi to nie mówi oczywiście, ale to twórcy, z którymi Pina współpracowała, zresztą jak słychać korzystała z wielorakiej muzyki: od klasyka po pop. To co mi się kojarzy -  ta muzyka ilustruje jakąś nieokreśloną tęsknotę, nie wiem za czym...? Może za tym, żeby znowu zobaczyć ten taniec i gdzieś tam się zatracić.

P.S. Mon Amour, merci pour Pina, pour Madredeus, pour Lissabon, pour Tiersen, pour tout... et Toi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz