poniedziałek, 5 grudnia 2011

Halny zawiał Schimscheinerowi w oczy.... i nic!

Jestem pełen mieszanych uczuć wobec tego co wydarzyło się wczoraj w na scenie ratuszowej Teatru Ludowego (w końcu mam temat i mogę sobie popisać). Nie wiem do końca co widziałem, ale kompletnie zmieniłem zdanie o aktorze, o którym myślałem nie za intensywnie, a to z prostych względów: sitcomy zwyczajnie w świecie nie pokazują możliwości, nie ma na to czasu. Przeglądając dzisiaj internet w poszukiwaniu informacji o Schimscheinerze wielu ludzi uważa go za człowieka bardzo ludzkiego, naturalnego, wręcz fantastycznego. I ja się do grona tych osób przyłączam i to w sposób żarliwy, wara od Tomasza Schimscheinera!
No to od początku; kupony, tym razem od bogatej firmy, zamienione na bilety na "Zwierzenia pornogwiazdy" Erica Bogosiana, w reżyserii Sławomira Chwastowskiego. Monodram w wykonaniu wspomnianego aktora. Bogosian wprowadza widzów w swój "cięzki" i sążnisty tekst piosenką Eminema, pełną wagin, cycków, pierdolenia wszystkiego co się rusza, narkotyków refrenując o mój święty Hollywood, brzmiące trochę jak litania do wiecznie trwającego lecz zmiennego show-businessu. Niestety tekst Bogosiana tym razem bardzo poważnie sięgnął bruku. Tym brukiem jest o zgrozo, banał dla niedzielnych turystów teatralnych, bo na pewno nim nie jest dla wyrobionego klienta krakowskich teatrów. Bogosian próbuje skonfrontować problem reality-show, zadomowioną, ale już nieco przestarzałą formą upodlenia ludzi jak np. Big Brother. Ponadto autor wkłada bohatera monodramu w rozliczne role związane z tym oto mass medialnym szałem: a to producenta, a to reżysera filmów porno, a to aktora na krawędzi, a to siebie samego, a to zwariowanego fana - artysty (brakuje jeszcze jurora śpiewającego programu, ale Bogosian tego jeszcze nie znał, kiedy pisał dramat). Bohater jest jednym z anonimowych, zwykłych ludzi, który nagle staje się medialną gwiazdą za cenę sprzedaży swojej intymności. Sprzedajność swojej duszy i ciała za cenę sukcesu w świecie dla zwyczajnego człowieka jest zupełnie czymś obcym. Ale czy naprawdę zupełnie obcym?  Przecież świństwa zdarzają się w każdym zawodowym środowisku, nawet w pokoju nauczycielskim. Tu pokazuje się jedyny plus tego dramatu (tu myślę o Bogosianie), ten tekst może być uniwersalny, ponieważ to moralność przewrotna i to potrójnie: najpierw obnaża realnych uczestników show-businessu, dwa obnaża każdego w pogoni za sławą, albo za sławnym (bo przecież przyszło zobaczyć się znanego aktora i we wnętrzach zabytkowej wieży ratuszowej w samym centrum Głównego Rynku, między jednym kuflem piwa, a setą wypitą przed spektaklem w przylegającej do teatru restauracji), trzy to sprzedajność każdego z nas, widza, albo i tego co do teatru nie chadza, bo jest zajętym sprzedażą.
Niestety te dość banalne przemyślenia o tym, że współczesna telewizja czy kultura masowa nas ogłupia (bo taki jest najbardziej ogólny morał z tej bajki) to my wszyscy wiemy już od dawna. Europa miała w tym czasie kiedy powstawał ten monodram zupełnie inne problemy i inne ma też teraz. Myślę, że dla nas dramat amerykański jest zwyczajnie za słaby i za prymitywny, za bardzo wprost. To zwłoki pisarskie autora. Powinno zakazać się amerykańskiej masówki, sztuki, filmu, wszystkiego, żebyśmy w końcu się obudzili i wrócili na swoje pierwsze miejsce prekursora kultury! O Europo zalewana chłamem amerykańskim, powstań do boju! Ufff , dobrze, że mamy Serbię, Izrael, Wyspiańskiego, Mrożka...
Ale warto "Zwierzenia pornogwiazdy" zobaczyć z innego względu - jakim jest AKTOR. Schimscheiner jest wirtuozem, robi wszystko, żeby dźwigać ten tekst, do tego stopnia, że utożsamia się z nim niemal metafizycznie (głównego bohatera nazywa swoim nazwiskiem).  Poszczególne sekwencje są dość krótkie, więc ON wciela się co chwila w inne postaci, to jest niesamowicie dynamiczne, kiedy widzi się go pod koniec spektaklu ociekającego potem niewątpliwie odnosi się wrażenie, że chłop wyrobił swoją normę.
Wielu reżyserów stosuje zabieg interakcji z publicznością. Tu także mieliśmy z nim do czynienia, niestety stało się tak, że widzowie prawie, albo i do końca "położyli" spektakl. W pierwszym rzędzie znalazł się jeden z typów zatytułowany "władca świata" (pewnie dorobił się na wulkanizacji, albo produkuje nakrętki do plastikowych butelek). Niestety zachęcony interakcją aktora z publiką oraz wypitym wcześniej kufelkiem z setką, sprowokował kompletnie idiotyczną dyskusję z Schimscheinerem, nie z bohaterem sztuki, chociaż mogło się tak na początku wydawać, ale z osobą pana Tomasza. Było to tak potwornie żenujące i płytkie, że wielu widzów wręcz wymiękało zawstydzonych. Najgorsze było to, że Schimscheiner ratował spektakl i sam tekst (obojętnie co nim sądzę) jak się da, cudownie improwizował z pozycji bohatera sztuki, jednak "gość" przywalając mu tekst: "na razie przegrywasz" wyrwał mu oręż aktorski z dłoni... i się zaczęło. Do tego za mną słychać było różne wtórowanie, np. "zmień koszulkę", czy "fajne okulary". W pewnym momencie Schimscheiner stracił cierpliwość, zerwał całą sekwencję (nie było też sensu jej ciągnąć i słusznie), zapanował nad towarzystwem dość brutalnie i jakoś, a raczej genialnie dobrnął do końca. Myślę, że ta sytuacja dała mu jeszcze większego kopa by, nie tyle żeby zawstydzić, ale zamordować paru niewygodnych widzów swoją klasą i wirtuozerią. Halny, który od wczoraj delikatnie hula po Krakowie nic mu nie zrobił, najwyżej zdenerwował.
Zastanawiam się co sprowokowało tą sytuację, co się tam naprawdę zadziało? W oddziaływanie tekstu nie wierzę, natomiast w oddziaływanie Tomaszowego tekstu, jak najbardziej, czyżby on sam to sprowokował? Sztuka grana już sześć lat znudziła się i może troszeczkę ją podkręcić...? Nie wydaje mi się... A może jak już wspomniałem to rzecz dla niedzielnych widzów teatralnych, od których za wiele nie można wymagać, a którzy doskonale odczytają Bogosiana, może wezmą go zbyt osobiście, przykleją do własnego życia i się załamią, a frustracja rodzi agresję... Właściwie to widziałem dwa przedstawienia: ten zaplanowany i ten drugi, spontaniczny. Oba warte obejrzenia, ale spontaniczność wolałbym w innym wydaniu, tak samo jak obejrzałbym Schimscheinera w czymś bardziej subtelnym.

PS. Halny wieje, pogoda zmienia  się jak w kalejdoskopie, Kraków już oświetlony świątecznie

3 komentarze:

  1. Ja to nie wiem... nic mi nie powiedziałeś, że znowu blogujesz i to jeszcze pod nowym adresem! Jakbym miała siłę, to bym się zezłościła... a tak, pójdę wymyślać jakiś obiad dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A wcześniej też "blogowałeś"? O czym pisałeś i gdzie to można znaleźć? Lubię te Twoje teatralne recenzje :) Myślę, że inne tematy na blogu też by mnie interesowały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do dyspozycji w tej chwili jest tylko ten jeden blog:)

    OdpowiedzUsuń