poniedziałek, 24 października 2011

Serbskie granie w Freeday Teatr

         Cholera jak trudno mi usiąść do tego tekstu. Pisać o spektaklu w Freeday, o spektaklu osoby bliskiej, z którą się śmieje, żartuje i smuci, je i pije... ufff. Nabieram dystansu, noszę to pisanie w sobie już drugi dzień. Trzeba je w końcu wywalić na ekran. Sobota wieczór, Scena 21 przy Gazowej 21, dawny budynek Teatru Ewy Demarczyk, dziś (poza oczywiście słynnym Coconem) siedziba Stowarzyszenia Krakowski Kolektyw Twórczy (którego jestem malutkim uczestnikiem) a przy nim działające dwa teatry: Krakoteka oraz kochany całym sercem i duszą Freeday Teatr. Teatr, który rozpoczął moją fascynację i podróż po tutejszych scenach. Teatr, który jest off - w pełnym tego słowa znaczeniu; teatr, który choć zespół ma amatorski, jest doskonały jak Wierszalin. Młodzi, pełni tak ogromnej pasji ludzie, że można się zawstydzać.
         Serbskie współczesne teksty z reguły są podszyte wojną, jak każda wojna zresztą odciska tak potworne piętno na ludziach, które potem przez siedem pokoleń niesie się jak bagaż niepotrzebnych emocji i ich braku, jak manekiny dzieciństwa, garby piachu. Tamta wojna była taka sama jak każda inna: straszna, ludobójcza, wyniszczająca, był kat i ofiara, a w jednym momencie ofiara stawała się katem, a kat ofiarą. Powstaje przemoc dla nas nie do pomyślenia, przemoc nie tylko wyniesiona z wojną i przeniesiona do domu, ale też połączona z przemocą wynikającą z bałkańskiej idei patriarchatu: wielkości i ważność mężczyzny i nicości kobiety. Kiedy myślę "Serbia" to wspominam Izę Chojnacką, moją tczewską znajomą i jej autobiograficzną powieść "Miłość na gruzach Kosowa", która w zasadzie poświęcona jest przemocy; myślę też o Yossi Avnim, izraelskim pisarzu i jego "Ciotce Farhumie" z fascynującym opisem beznadziei Belgradu, myślę o Agnieszce, która odwiedziła Belgrad i Serbię w ubiegłym roku i po powrocie powiedziała: nigdy więcej! Stereotypy i schematy narodowościowe, niestety tak myślimy, większość z nas, czy tego chcemy czy nie, tak jesteśmy zbudowani, szufladkowo.
          Freeday zaproponował nam tekst na podstawie Dubravki Ugresić "Toys for boys", znowu faceci, znowu dla facetów, kobieta zabawką dla faceta, bicie zabawką dla chłopca, poniżanie, demagogia, przemoc narastająca, od zabawy po zabicie wroga, w końcu może mała bombka dla rodziców. A potem ci pokaleczeni ludzie próbują COŚ zrobić ze swoim życiem, wiadomo, że im nie wyjdzie,  to wiemy z innych historii. Siedziałem na tym spektaklu i zachwycony i przerażony, Nowakowski (jak ja mam o nim pisać?) zastosował Hitchcocka: na początku ostro, a potem ma być jeszcze ostrzej (czy jakoś tak). I tak było, niezwykle wyraziste twarze, cudnie, ostro zagrane, mimika wręcz pantomimiczna. Dynamika na scenie nie pozwalała na nudę, trzeba być czujnym, żeby nie oberwać od aktora (znowu miałem pierwszy rząd). Kapitalna, niezwykle przemawiająca sekwencja kamieni i wiader udających jedzenie, zaskakujące przeskakiwanie z roli do roli, (co jeszcze bardziej potęgowało aspekt psychologiczny), sugestywne tło dźwiękowe, człowiek-pies, to co lubię najbardziej: minimalizm scenografii, który pozwala skupić się na aktorach.
           No właśnie, aktorzy... patrząc na nich zastanawiam się jaka jest jakościowa różnica między aktorem amatorem a profesjonalistą, czy w ogóle w sztuce można stawiać takie granice? Przecież najwięksi malarze świata odrzucali akademizm, Olbrychski studia ukończył całkiem niedawno, tzn. że był amatorem? Nie wiem, ale takie podziały, stawianie wyraźnych granic mnie denerwuje, to nie jest wychowywanie dzieci, czy psychoterapia behawioralna. Młodzi, zdolni, ujmujący, dający z siebie absolutnie wszystko; został mi w pamięci zaskakujący Tomasz Adamski, no i Nadieżda (Magda Żak), powalająca, grała przeważnie na parterze, chyba najmocniejszy przekaźnik emocji, kiedy się ją ogląda i wczytuje w tą zmaltretowaną "serbską" twarz, przychodzą  mi głowy myśli o obozach, o ludobójstwie, przypomina się Kaspar Hauser, zamknięty 16 lat w celi. To nie jest zezwierzęcenie, zwierzęta tak się nie zachowują (jako miłośnik przyrody gwarantuje to), to ludzie nawzajem się krzywdzą, to ludzie gotują sobie taką masakrę, mniejsze lub większe, ale zwierzęta tego nie robią.  Okrucieństwo zwierząt może ewentualnie świadczyć o sposobie jedzenia i zabijania. Kotowate duszą momentalnie, ptaki drapieżne wbijają swoje szpony w ciało i po krzyku, psowate są najgorsze - nie potrafią zabijać, rozrywają ofiarę, żywą, nie obchodzi ich co się dzieje z jedzeniem. Czy Nadieżda jest psowatym? Czy tylko własnym wytworem, wyborem psowatości? Przecież nagle staje się człowiekiem, jest Nadzieja; niestety wyuczona bezradność prowokuje gwałt, nihil novi, mechanizmy stare jak świat. Pewnie gdyby napisać drugą część, stałaby się katem. Odwet, zemsta, albański Kanun, takie piękne słowa. A może już była katem? Może ta bomba...

PS Pisząc to słuchałem Bregovicia... taka słodka muzyka...

1 komentarz:

  1. Świetna sztuka! Wiesz może jak nazywa się utwór grany przez większość tej sztuki?

    OdpowiedzUsuń