wtorek, 18 października 2011

Operacja Opera, niby dużo, a jak mało

Przed chwilą wróciłem z Opery Krakowskiej, gdzie obejrzałem projekt: "Operacja Opera", kooperację Den Norske Opera i Ballett i krakowskiego Teatru KTO, który parę miesięcy temu zachwycił mnie "Atramentem dla leworęcznych". Operacja opera to spektakl na podstawie noweli Niny Witoszek o budowie opery w Oslo i o tym co się tam działo w relacjach pomiędzy Norwegami a Polakami, miał to być pierwszy polsko - norweski kabaret... na którym za bardzo się nie uśmiałem. Widz zauważy masę pracy włożoną w realizację tego projektu, pogodzenia artystów innych krajów, innego języka, mentalności, artystów różnych branż, działań, wrażliwości...no właśnie, to przedsięwzięcie ma wszystkiego za dużo: za dużo języków (polski, angielski, norweski), za dużo różnej muzyki: jazz, opera, śpiewanie aktorskie (zresztą dość mizerne), kapitalne tło taneczne w choreografii Eryka Makohona, i co z tego, że świetne, ale raczej niepotrzebne. To miał być teatr o relacjach, ale wyszło o niczym istotnym, tekst jest tak banalny, że aż boli, ani nie śmieszy, ani nie skłania ku refleksji... jeśli ten projekt miał być nowatorski, to wyszedł bigos, ale nie staropolski, tylko jakiś taki norweski, zupełnie niedoprawiony. Widownia wychodziła już po pierwszych oklaskach, a aktorzy wywołani byli tylko raz, to chyba też mówi wiele.... 
Mój mały maraton teatralny wygrywa Barakah z "Szycem"!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz