niedziela, 30 października 2011

Do Tyńca i z powrotem, czyli romantyczny Kraków

W piątek wybrałem się na do Muzeum Narodowego na wystawę "Turner - malarz żywiołów", angielskiego romantyka, uznawanego za prekursora impresjonizmu, warto zobaczyć jego prace, przede wszystkim ze względu na perfekcyjną zdolność malowania światła, co dla każdego fotografa jest też istotnym zagadnieniem, więc i ja udałem się pobierać nauki. Osobiście nie przepadam za jego dziełami, romantyzm w malarstwie wydaje mi się trochę kiczowaty i zwyczajnie przekombinowany, aczkolwiek to światło, nawet czarne światło...cudo. Po zwiedzeniu wystawy dałem się namówić na warsztaty plastyczne zgłębiające istotę żywiołów, romantyzmu nie tylko w Londynie, ale i w Krakowie. Zabrałem zatem aparat, precle, jogurt i huzia na statek, ponieważ wyprawa była "morska". Cieszyłem się bo też i do tej pory po Wiśle w Krakowie nie pływałem, a ponoć rejs to przyjemny.
Wawel, widok ze statku
Pogoda dopisała, słońce lekko grzało kark, wiatru prawie zero, powoli zachodzące słońce pieściło drzewa złotą poświatą, a w wodzie odbijały się wszelkie możliwe pastele. Atmosfera sprzyjała kontemplacji sztuki i nadwiślańskiego pejzażu. Na początku dostaliśmy zadanie - stworzyć romantyczną akwarelę - nie cierpię tej techniki, akurat akwarele TRZEBA umieć malować, bo kiedy zrobi się błąd, nie bardzo można go poprawić. Zatem mój bohomaz natychmiast po okazaniu w domu wylądował w koszu. Wolę romantyczne zdjęcie. W Tyńcu zwiedziliśmy opactwo w towarzystwie brata przewodnika, oczywiście w ulubionym sklepie zakupiłem przepyszne wino śliwkowe i jarzębinowe oraz nie mniej smaczne ciasteczka z dynią. Jako łasuch byłem wielce zadowolony. W drodze powrotnej odbyła się prelekcja i o Turnerze, i o romantyzmie, i o starym Londynie.

Światło służyło relaksowi
Historyczki sztuki, które za całość odpowiadały to profesjonalistki w każdym calu, imponowały mi swoją wiedzą, erudycją; zupełnie ad hoc sprowokowałem dyskusję o Wyspiańskim jako niedocenionym najwybitniejszym polskim artyście. Bez przygotowania sypały takim faktami, opowieściami, tłumaczeniami... cudne to było, nie wiadomo kiedy zacumowaliśmy pod smokiem, który akurat ział sobie ogniem. Spędziłem fantastyczne pięć godzin z ludźmi, z którymi od razu nawiązałem kontakt, gadaliśmy jeden przez drugiego, na każdy temat, oczywiście dominującym zagadnieniem była sztuka, bo też nasze opiekunki tego pilnowały. I proszę jak to miło można spędzić piątkowe popołudnie w towarzystwie duchów Turnera i Holmsa. Znowu ten Kraków zachwyca, tym razem ludźmi, cudownymi ludźmi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz